Dojrzałość nie jest cenzurką – „szóstką” ze sprawowania – lecz pełnią człowieczeństwa
Współczesny człowiek krzywi się na samą myśl o świętości. O świętości nie rozmawia się. Wstyd się przyznać do świętości. Tacy jesteśmy. Niewielu spośród nas otwarcie przyzna, że stara się w swoim życiu urzeczywistnić boski ideał. Już w Księdze Wyjścia Jahwe określił swoich czcicieli „królestwem kapłanów i ludem świętym” (19,6). Później, wielokroć mówił do swego ludu: „Bądźcie świętymi, ponieważ Ja jestem Święty!” (Kpł 11,44). Wezwanie to powtórzył Jesus Chrystus: „Bądźcie więc doskonali, jak doskonały jest wasz Ojciec w niebie” (Mt 5,48).
Święty to człowiek doskonały. Dojrzały owoc ludzkiej egzystencji. I tu ważna uwaga: matura nie zapewnia tak rozumianej dojrzałości. Dojrzałość nie jest cenzurką – „szóstką” ze sprawowania – lecz pełnią człowieczeństwa. Święty to człowiek „pełnowymiarowy”. Ta miara nie jest dla wszystkich jednakowa, równa. Nie ma jednego wzorca w rodzaju tego z Sčvres. Święci są bardzo różni. Są starcy, ludzie w sile wieków, młodzieńcy i panny, dzieci. Każdy człowiek dojrzewa w swoim czasie.
Święty? Któż to taki? W gruncie rzeczy obraz świętego ukształtowany został na starodawnych „Żywotach”, które czytane bezkrytycznie i dosłownie ukazywały świętego męża jako dziwoląga, człowieka z wczoraj, nie przystającego do współczesnych wyobrażeń i standardów. Z kolei żywoty współczesne są księgą nieznaną; nie czytamy takiej literatury. Jeśli już sięgniemy po biogram osoby wyniesionej na ołtarze, to rozczarowuje nas on totalnie. Ukazana w nim postać jest nazbyt zwyczajna, normalna. Nieciekawa. Mamy więc do czynienia z pewnym paradoksem. Z jednej strony chcemy, by święty był człowiekiem „z krwi i kości”, z drugiej – żądni jesteśmy sensacji… W istocie święty łączy obydwa aspekty osobowości: zwyczajność z nadzwyczajnością.
Przedstawiając postać człowieka dojrzałego – św. Maksymiliana – posłużymy się jego korespondencją rodzinną. Nigdzie bowiem osoba ludzka nie odkrywa się bardziej niż w swoich listach do najbliższych. Można powiedzieć, że listy są pisanym autoportretem. Może nawet więcej niż autoportretem. Listy są jakby lustrzanym odbiciem osobowości. Ich autorzy są szczerzy. Czasami aż do bólu. Są sobą. Nikogo innego nie udają. Dlaczego? Bo nie liczą na opublikowanie swojej pisaniny, której żywot zwykle kończy się w piecu lub w koszu.
Dziś prawie nie pisze się listów. Piszemy SMS-y, pisma urzędowe. Wysyłamy gotowe teksty życzeń imieninowych, urodzinowych, świątecznych. Szkoda. Coraz mniej wiemy o sobie. Jeszcze niedawno świat był w tym względzie zupełnie inny. Wtedy pisano listy. Pisał też listy św. Maksymilian Maria Kolbe, franciszkanin z Niepokalanowa. Znaleźli się ludzie przezorni, którzy przechowali jego korespondencję. Dzięki temu możemy poznać człowieka świętego: dojrzałego, mądrego, dobrego. Poznamy go niejako w trzydziestu odsłonach. Dzień po dniu. Kartka po kartce. Doskonałą okazję ku temu stanowi ogłoszony w Polsce w 70. rocznicę męczeńskiej śmierci św. Maksymiliana – Rok Kolbiański.
opr. aś/aś