Ewangelizacja

Dziewiąty rozdział "Ewangelii bez kompromisów" - książki o prawdziwie ewangelicznej duchowości w naszych czasach

Ewangelizacja

Catherine de Hueck Doherty

Ewangelia bez kompromisu

Opracowanie: Marian Heiberger

Wydawnictwo Karmelitów Bosych
ul. Z. Glogera 5,
31-222 Kraków
www.wkb.krakow.pl/


Rozdział 9. Ewangelizacja

Nie proszę, abyś ich zabrał ze świata, ale byś ich ustrzegł od złego.
Uświęć ich w prawdzie. Słowo Twoje jest prawdą.
Jak Ty Mnie posłałeś na świat, tak i Ja ich na świat posłałem.
A za nich Ja poświęcam w ofierze samego siebie, aby i oni byli uświęceni w prawdzie.
(J 17, 15. 17—19)

Przez sakrament chrztu świętego każdy chrześcijanin staje się apostołem. Świat jest jego misją. Powinien głosić dobrą nowinę i przywracać królestwo Boże w swoim sąsiedztwie, w pracy, w podróżach — we wszelkich kontaktach z ludźmi, czy to społecznych, osobistych, rodzinnych czy towarzyskich.

Kościół pracuje dziś na tle dramatycznego braku wcielania nauczania Chrystusa w życie przeciętnego chrześcijanina. Wiele osób nie może znieść hipokryzji, która rozwinęła się wokół chrześcijaństwa — brak wprowadzania w życie nauki Chrystusa, kompromisy, uzasadnianie przez chrześcijan swoich postaw sprzecznych z wiarą, ogromne „rozcieńczanie” zasad tej wiary. Niechrześcijańskie „-izmy” żerują na tej indywidualnej, narodowej i międzynarodowej hipokryzji. Jest ona w dalszym ciągu słabością Zachodu, który twierdzi, że jest chrześcijański, a nie jest.

Dramatyczną nędzą tego świata jest obojętność, odrzucenie i nienawiść względem Chrystusa.

Terenem misyjnym są nie tylko wszystkie kraje, ale również nasze otoczenie, ulice, na których mieszkamy, a także serca, dusze i umysły — nasze własne i naszych bliźnich. Miarą sukcesu może być jedynie miłość do siebie wzajemnie.

Okazywanie pomocy ludziom żyjącym w fizycznej nędzy, chociaż jest jednym z najpiękniejszych uczynków miłosierdzia względem ciała i odpowiedzialnością wszystkich chrześcijan, nie jest jednak wystarczające. W późniejszym okresie mojego życia odkryłam coś więcej na temat istoty ubóstwa. Myślałam o nim zwykle jako o ubóstwie fizycznym, o ubóstwie tych, którzy są głodni, potrzebują jedzenia, odzieży i dachu nad głową. Nadal noszę w sobie ogromną troskę o nich. Zawsze musimy troszczyć się o tych, którzy cierpią z powodu niedostatku, i otaczać ich opieką. Ale prawdziwym ubóstwem tego świata jest ubóstwo tych, którzy nie mają wiary; tych, którzy nie wierzą w Boga. Ludźmi przeżywającymi ubóstwo, które moje serce chciałoby złagodzić — ubogimi, których całym sercem pragnę ubogacić i dotknąć — są ludzie, którzy nie mają wiary.

Źródłem największego ludzkiego ubóstwa jest odrzucenie Chrystusa. Dramatyczną nędzą tego świata jest obojętność, odrzucenie i nienawiść względem Chrystusa. Ten rodzaj ubóstwa, któremu ludzkość obecnie się poddaje, to gorzki owoc. Potrzebne jest tu głębsze spojrzenie. Zbrodnie popełniane są w imię Boga przez tych, którzy uważają, że w ten sposób Mu służą, i którzy nazywają Go imieniem Allacha, Jahwe lub Chrystusa. Tacy ludzie nie żyją w prawdzie, ponieważ nie rozpoznają Jego oblicza. Zmierzamy ku ciemności stworzonej przez ludzi, którzy przestali wierzyć w Boga.

Prawdziwe ubóstwo to nie wiedzieć, kim jest Bóg. Bóg umarł za nas, kocha nas, chodzi pomiędzy nami jako jeden z nas. Chrystus nie opuścił tej ziemi, mimo że odszedł do swego Ojca.

Chrystus chce, abyśmy pozwolili Mu uczynić z nas, gdziekolwiek przebywamy, uzdrawiające narzędzie dla Jego Mistycznego Ciała, którym jest Kościół. Będziemy leczyć, pocieszać i prowadzić niezliczone rzesze do Boga.

Jesteśmy wezwani, aby pozbyć się naszej „ograniczoności”, pewnego nieuświadomionego poczucia wyższości, swego rodzaju nacjonalizmu.

Bracia i siostry w Chrystusie, błagam was zanim będzie za późno, przyobleczcie szkielety waszych ciał w miłość Chrystusa. Jeśli tak uczynimy, będziemy mogli wyprowadzić świat i ludzkość ze strasznych, piekielnych czeluści, w których się zatapia. Pozostało tak niewiele czasu.

Bycie stróżem swojego brata nie może ograniczyć się do własnego kraju czy narodu. Dla chrześcijanina wszyscy ludzie są braćmi, a w związku z tym jesteśmy zobowiązani do wzajemnej troski o siebie, do miłości i pomocy. Dzisiaj cały świat jest terenem misyjnym.

Rozwijające się kraje często niechętnie — jeżeli w ogóle — przyjmują gości z krajów bogatszych, ponieważ postawa takich gości uważana jest za protekcjonalną, a także dlatego, że w każdej chwili mogą oni natychmiast opuścić dany kraj i wrócić, skąd przyjechali, czego najczęściej nie mogą uczynić gospodarze tego kraju. Konieczne jest, abyśmy wszyscy zachowywali delikatność, zwłaszcza w sytuacjach, w których mamy do czynienia z innymi kulturami. Musimy gorąco prosić Ducha Świętego, aby prowadził nas przez gąszcz różnych kultur.

Żyjemy w epoce ogromnych przewrotów i przemian, w epoce wojen, nacjonalizmu i nienawiści. Kiedy udajemy się z posługą do naszych braci i sióstr w Chrystusie w innej części świata, bardzo ważne jest, abyśmy zachowali wielką pokorę i serce pełne wdzięczności za to, że pozwolono nam przybyć do danego kraju.

Równocześnie, chociaż nasz świat niezaprzeczalnie doświadcza burzy zamieszek na arenie narodowej i międzynarodowej, powinniśmy także poświęcać wiele uwagi naszym własnym krajom, ponieważ one też są terenem misyjnym. Różnica pomiędzy misją w obcym kraju a misją krajową zatarła się, bo dechrystianizacja świata Zachodu jest już tak oczywista, że nie można jej zaprzeczyć. Istnieje nagląca potrzeba, abyśmy zobowiązali się przywrócić Bogu przynajmniej małą część tego świata. Jakież to dramatyczne i smutne, że ludzie nie mogą doświadczyć wewnętrznego pokoju, który otrzymali jako dziedzictwo od Chrystusa. Wydaje się, że takie stwierdzenie jest prawdziwe szczególnie w odniesieniu do ludzi Zachodu, z których większość została ochrzczona i wszczepiona w Ciało Chrystusa.

Także we własnym kraju jesteśmy wezwani, aby pozbyć się naszej „ograniczoności”, pewnego nieuświadomionego poczucia wyższości, swego rodzaju nacjonalizmu. Musimy wypracować w sobie zdolność adaptacji oraz jeszcze szerszego otwarcia naszych serc. Nasze miasta stają się wielonarodowościowe, a różnice w obyczajach, języku i postawach wyrastają nagle przed nami, ale konieczne jest, abyśmy pośród tego wszystkiego wierzyli, że wszyscy jesteśmy braćmi i siostrami ulepionymi z tej samej gliny, że jesteśmy częścią tej samej ludzkości. Musimy być uważni, aby podkreślać pozytywne aspekty innych kultur, a unikać negatywnych spostrzeżeń.

Mamy skłonność do dopasowywania ludzi do naszej kultury, naszej grupy społecznej. Nawiązujemy relacje z innymi tylko na podstawie własnego doświadczenia; potrzeba długiej i bolesnej wspinaczki na niedostępną górę Pana, aby ujrzeć w pełnej perspektywie wizję chrześcijańskiego apostolstwa przedstawioną przez Chrystusa i Jego Ojca za pośrednictwem Ducha Świętego. Z tego szczytu dostrzegamy, że Bóg ukochał cały świat, wszystkich ludzi tak bardzo, że oddał za nich swoje życie. Widzimy, że jesteśmy wezwani, aby być ukrzyżowani razem z Chrystusem.

Ewangelizacja jest (...) najgłębszą tożsamością Kościoła; celem jego istnienia jest głoszenie Ewangelii.
Papież Paweł VI , 8 grudnia 1975

  Chrześcijanie mają odpowiedź. Dlaczego jej nie udostępnimy?

W całym zachodnim świecie mężczyźni i kobiety poszukują różnego rodzaju mistycznych przeżyć. W ostatnich latach w Ameryce Północnej można zauważyć ogromny wpływ starożytnych, niechrześcijańskich religii orientalnych, oraz ich adaptacji dokonanych przez New Age, jak na przykład teozofia.

Każdy z nas wywodzi się z kraju czy miejsca, które nas ukształtowały. Większość mieszkańców Ameryki Północnej pochodzi z bardzo religijnych środowisk, które kształtowały ich przez dwa tysiąclecia i jest rzeczą prawie niemożliwą, aby mogli całkowicie się tego wyrzec. My wszyscy o pochodzeniu europejskim jesteśmy również ukształtowani przez naszą religię. Moglibyśmy odrzucić nasze pochodzenie i nabrać przekonania, że się go pozbyliśmy, ale w rzeczywistości nie jesteśmy w stanie tego uczynić.

Pragnienie odrzucenia religii rodziców i przodków zaczęło panować zwłaszcza od lat sześćdziesiątych, wytwarzając próżnię w niejednej duszy. Dziś znów stoimy przed sytuacją jak sprzed chrystianizacji. Jest to sytuacja tragiczna. Ale nie ma sensu mieszać starożytnych religii czy New Age z naszą religią chrześcijańską.

Na całym świecie można niemal odczuć wzrastającą potęgę Księcia Ciemności. Właściwie moc szatana nie wzrasta; to ludzie pozwalają mu „wzrastać”, rozprzestrzeniać swoje wpływy. Każda akceptująca go osoba zwiększa jego moc. Nie brakuje czarownic i czarów. Ludzie ulegają złu, wchodząc w diabelskie formy kultu poprzez dziwne rytuały, otwierając się na ducha, który jest przeciwny Chrystusowi. Zło przenika naukę i technologię między innymi pod postacią chciwości — chciwości, która niemal rujnuje naszą ziemię. Podczas gdy ludzie zajmują się czarami, będąc na usługach demona, my, chrześcijanie, mamy odpowiedź. Dlaczego jej nie udostępnimy — tak, aby ludzie nie przeoczyli rozciągającego się przed nimi bogactwa proponowanego przez Kościół katolicki?

Jako katolicy czy chrześcijanie Wschodu, mamy Eucharystię oraz piękne modlitwy naszych tradycji religijnych. To jest nasze środowisko, miejsce, które musimy zacząć czynić swoim własnym. Powinniśmy zgłębiać duchowość rzymskokatolicką i duchowość chrześcijańskiego Wschodu, Ojców Kościoła, proroków Starego Testamentu i Psalmy, Ewangelię, żywoty świętych, a nie zajmować się tym, co dla nas obce.

Skłaniamy się chętnie ku wszystkim pojawiającym się nowościom, ale zamiast tego trzymajmy się skarbu, który już posiadamy. Nie oznacza to, że nie powinniśmy studiować innych religii, ale musimy być świadomi, że zagłębiając się w niektóre z nich, otwieramy się na nieczyste siły, wobec których być może nie wiemy, jaką zachować postawę.

Bądź gotów pójść za Chrystusem, dokądkolwiek idzie.

Podejmując wezwanie do ewangelizacji i głoszenia Dobrej Nowiny, musimy wykazać się ogromnym wyczuciem w tym, co robimy i dostrzegać otwierające się przed nami nowe szanse, perspektywy, możliwości, które obalają nasze uprzedzenia i prowadzą na drogi czy w sytuacje, których nigdy nie analizowaliśmy, lub też o których może nigdy nie pomyśleliśmy. Bądźmy przygotowani na ciągłe przemiany. Nie możemy być w jakimkolwiek sensie nieelastyczni albo zamknięci na zmiany. Pragniemy, aby Dobra Nowina głębiej przeniknęła świat, aby lepiej ją zaprezentować. Ważne jest, abyśmy wykorzystali wszelkie nowoczesne środki masowego przekazu oraz współczesną technologię do głoszenia ludziom przesłania Chrystusa.

Elastyczności w działaniu musimy uczyć się przez obserwację, refleksję, badania i modlitwę. Ważne jest jednak, abyśmy robili to wszystko razem, jako zjednoczona wspólnota. Musimy błagać Ducha Świętego, aby prowadził nas we właściwym kierunku. Jeżeli będziemy szukać ścieżek, które Bóg już dla nas przygotowuje, nowa świadomość, nowa życiowa siła, oraz nowy smak wyzwania i przygody przeniknie do naszych serc. Musimy być gotowi pójść za Chrystusem dokądkolwiek idzie, ponieważ Chrystus ma tendencję udawania się do nieoczekiwanych miejsc. Często prowadzi nas do celu, którego jeszcze nie dostrzegamy, ale który znajduje się niemal na wyciągnięcie ręki.

Odkryj prawdziwe potrzeby ludzi poprzez przyjaźń.

Jedną z moich metod odnoszących się do miłowania bliźnich jest coś, co nazywam „apostolatem pogawędki”, czyli najprostsze zwrócenie się osoby do osoby. Jest to sposób kochania innych, odkrywania ich prawdziwych potrzeb, materialnych, duchowych i wszelkich innych. Nasza wspólnota zawsze się w to angażowała. Apostolat pogawędki jest po prostu innym określeniem przyjaźni, które zawiązują się z pozoru mimowolnie, a jednak niezupełnie przypadkowo. Podczas spaceru czy w czasie podróży można być pogrążonym we własnych myślach, niezainteresowanym spotykanymi ludźmi. Można też kochać i być zainteresowanym wszystkimi, na każdym kroku.

Z apostolatu pogawędki wyłania się coś nieuchwytnego; częściowo wiąże się to z ludźmi, którzy stanowią najtrudniejszy element każdego apostolatu. Na początku pogawędka wydaje się być kruchym mostem zwodzonym, przewieszonym w kierunku drugiej osoby, ale powoli staje się solidną, dobrze zbudowaną, mocną konstrukcją przyjaźni. Zawsze starałam się zachęcać do osobowego podejścia do człowieka.

Ludzie często boją się spotkania z drugą osobą, z nieznajomym. Wewnętrzną wolność sprzyjającą rozpoczęciu rozmowy osiąga się dzięki modlitwie. Osobiste podejście do człowieka przynosi rezultaty. Musimy wyjść innym naprzeciw właśnie w taki osobisty sposób. Apostolat pogawędki jest niezbędnym warunkiem przyjaźni, braterstwa.

Razem z pogawędką przychodzi utożsamienie się z ubogimi, zarówno w naszych sercach, jak i w naszym stylu życia. Jesteśmy ubodzy wraz z ubogimi, jak Chrystus. Niesłychana wewnętrzna moc pojawia się poprzez dzielenie słabości słabych.

Jesteśmy wezwani do przeżywania naszej przyjaźni, nawet na targowisku, jeśli zajdzie taka potrzeba. Czynimy to spokojnie, bez zbędnego pośpiechu. Jeśli bowiem chcemy podjąć zobowiązanie tej drogocennej przyjaźni, musimy zakorzenić się tam, gdzie zakorzenia się drugi człowiek. Musimy stać się wszystkim dla wszystkich poprzez ofiarowaną im miłość i codzienną służbę.

Jeśli zapłoniemy ogniem miłości do Boga, zapalimy iskry w sercu drugiego człowieka.

Nasz świat znajduje się na krawędzi całkowitej zagłady i katastrofy. Możemy go jednak podtrzymać, a właściwie to Bóg podtrzymuje go przez nas, kiedy robimy Mu miejsce — miejsce, na którym może położyć swoje mocne dłonie i działać przez nas. Tym miejscem może być maleńki skrawek tego świata. Musimy otworzyć się na Niego.

Jeśli w nas samych zapłonie ogień miłości do Boga, zapali on również iskry w sercach innych ludzi. Jesteśmy powołani, aby zaakceptować krzyż cierpliwości, która jest pierwszą cechą charakterystyczną miłości w Hymnie św. Pawła. Nawet kilka kropel miłości, miłości miłosiernej, ma znaczenie w morzu samozadowolenia, obojętności czy ubóstwa. My, ludzi świeccy, jesteśmy także „ludem kapłańskim”. Jesteśmy pośrednikami pomiędzy ludzkością a Bogiem. Mamy stać się mostem, dzięki któremu inni będą mogli dotrzeć do Boga.

Bóg chce posłużyć się nami — tak, jak posłużył się prostakami, niewykształconymi apostołami, za których dziękował Bogu, mówiąc: „Wysławiam Cię, Ojcze, Panie nieba i ziemi, że zakryłeś te rzeczy przed mądrymi i roztropnymi, a objawiłeś je prostaczkom” (Mt 11, 25). Obyśmy pragnęli być takimi prostaczkami, którymi On się posłuży — bez względu na to, ile będzie nas to kosztować.

Jesteśmy po to, aby kochać, aby być obecni pomiędzy ludźmi. Nasza miłość wyraża się poprzez gościnność, dyspozycyjność, miłosierną miłość i pokój. Kochający dostrzega potrzeby innych i stara się im zaradzić z pokorą, z szacunkiem, w ciszy, bez rozgłosu. Nasze domy mogą być miejscami pełnymi miłości, gościnnymi. Mogą stać się „miejscem słuchania”, gdzie ludzie będą przychodzić, aby pokrzepić swojego ducha.

Zachwiejesz się, potkniesz, upadniesz — ale podnoś się.

Zachwiejesz się, potkniesz, upadniesz. Ale podnoś się. Nie idź na kompromis. Współpracuj nadal z cudowną łaską, którą Bóg ci ofiaruje. Wszystko, co możemy z siebie ofiarować, to nasze ubóstwo i miłość Boża zawarta w tym osobistym ubóstwie jakby w kielichu. Im biedniejsi jesteśmy, tym szybciej Bóg przychodzi, aby nas napełnić. Pociągamy Go, kiedy uznajemy nasze ubóstwo.

Możemy nie dostrzegać żadnych rezultatów. Mogę słuchać ludzi i nic się nie dzieje. Nikogo nie uzdrawiam, nikomu nie udzielam porad. Dojście do punktu, w którym nigdy nie widzę efektów mojego działania, jest straszliwie bolesne. Ale zgoda na to, żeby Bóg odebrał mi efekty działania, które były widoczne, jest doświadczeniem rozdzierającym. Bóg musi mnie wtedy całkowicie roztrzaskać, tak, abym nigdy nie myślał o efektach. Jest to druzgocące, dopóki nie nauczymy się żyć na takim poziomie wiary.

Otwartość jest czymś, czego Bóg dokonuje przez oczyszczenie człowieka. Możesz nie mieć siły na to, by oczyścić się samemu, ale pozwalasz Bogu, aby to uczynił. Bóg usuwa z ciebie wszystko, co nie jest z Niego.

Bądź świadkiem Chrystusa przez swoją postawę, przez sposób, w jaki siedzisz, mówisz, jesz.

Przybycie misjonarza do kraju, który ma go przyjąć, powinno zwykle być bardzo dyskretne. Przyciągnie wielu ludzi przez samą modlitwę i „apostolat pogawędki”. Gorąco polecam książkę ojca Jacques'a Loewa, As If He Had Seen the Invisible: A Portrait of the Apostle Today. Musimy zacząć po kolei nawiązywać z ludźmi kontakt, mówiąc o sobie oraz pokornie, łagodnie i delikatnie zadając pytania naszemu rozmówcy. Wtedy odkryjemy w nich obecność Boga.

Pamiętajmy, że jako chrześcijanie jesteśmy powołani, aby być apostołami Dobrej Nowiny nieustannie i wszędzie. Świadczymy o Chrystusie naszą postawą, sposobem, w jaki siedzimy, mówimy, jemy. Ewangelizujemy w każdej sekundzie dnia i z każdym oddechem.

Szczególnie, kiedy jesteśmy w krajach muzułmańskich, musimy unikać ubioru i gestów uważanych za niewłaściwe, nawet jeśli w naszej kulturze — północnoamerykańskiej czy innej — nie traktuje się ich jako nieprzyzwoite. W gruncie rzeczy mogłyby wydawać się nam całkiem skromne. Pamiętajmy, że kobiety Wschodu są chronione przez ojców, braci, wujów, rodzinę i klan. Czystość spojrzenia, sposobu poruszania się, stroju, gestów i mowy jest bardzo ważna.

W nieprzyjaznym otoczeniu możesz zostać obrzucony słowami pełnymi nienawiści niczym kamieniami. Ludzie mogą cię ukrzyżować swoimi spojrzeniami, odrzuceniem, brakiem akceptacji i ośmieszeniem. Nie oczekuj, że ludzie odmiennych kultur będą w stosunku do ciebie serdeczni czy współczujący. Jeśli pochodzisz z Zachodu, mogą cię od pierwszej chwili nie lubić. W ich oczach jesteś tym, który przez wieki utrzymywał ich kraj w zależności, i który w rzeczywistości jest przyczyną ich obecnych dążeń, ponieważ to twoja rasa spustoszyła ich kraj dla własnego zysku.

Kiedy nie jest się przygotowanym na punkty bolesne i zapalne, można zostać głęboko zranionym. Niektóre rodzaje nienawiści tlą się od wieków, a teraz mają okazję dotrzeć do obiektów, ku którym są skierowane. Możemy znaleźć się na pustyni pełnej eksplozji wrogości, przez wieki tłamszonej i ukrywanej w podświadomych i nieświadomych warstwach psychiki ludzi, którzy nigdy nie mogli wyrazić jej w wolny sposób względem swoich panów, białych ludzi pochodzących z Zachodu, tak zwanych chrześcijan.

Cechą charakterystyczną apostoła, będącego dzieckiem miłości Chrystusa, jest empatia, która oznacza stawianie siebie w sytuacji drugiego człowieka, odczuwanie tego, co on odczuwa, myślenie w sposób, w jaki on myśli. Tylko miłość może dokonywać takich rzeczy. Jako chrześcijanie musimy nauczyć się tak postępować całą naszą mocą, poprzez modlitwę, umartwienie, i znów modlitwę. Dusze ludzkie są obciążone strasznymi ranami zadawanymi przez wielki złego traktowania przez tych właśnie ludzi, których może reprezentujemy. Jesteśmy wezwani, aby wejść w tę mękę. Jesteśmy wezwani do zadośćuczynienia.

Kiedy rozpoczęłam działalność mojego apostolatu zwanego Friendship House (Ośrodek Przyjaźni) w dzielnicy Harlem w Nowym Jorku, nie zostałam życzliwie przyjęta. Byłam oskarżana o różnego rodzaju niemoralność i grzechy, o bycie komunistką. Początkowo nawet policja była przeciwna mojej działalności. Zostałam prawie pozbawiona przyjaciół, oprócz oczywiście Boga; zostałam też bez grosza. Bardzo wiele razy napluto mi prosto w twarz. Obrzucono mnie kamieniami, zraniono w głowę, złamano mi kość, posiniaczono. Przez lata doświadczałam zimnej nienawiści tego świata, który nie rozumiał, o co walczę ani kim jestem; po mojej stronie stało niewielu z wyjątkiem Boga, Jego Najświętszej Matki i świętych. Ale nawet oni wydawali mi się wówczas bardzo dalecy. Szatan czaił się blisko.

Tak, przeszłam tę drogę. I chciałabym wyrazić zwykłymi ludzkimi słowami, że w czasie prób tak strasznie dużo zależy od naszej wytrwałości. Zależy od niej realizacja planu Boga i Kościoła.

Chrystus jest najbardziej radykalną Osobą. Jesteśmy w nim zakorzenieni.

Każdy chrześcijanin poprzez chrzest jest powołany, aby być apostołem. Ale najwyraźniej Bóg pragnie, aby niektórzy z tych świeckich chrześcijan zrobili trochę więcej. Chce, aby w Jego armii ochrzczonych chrześcijan stanowili specjalne oddziały komandosów. Wobec tego wzywa ich do zaangażowania tymczasowego, albo do zaangażowania na całe życie. Chce, aby byli lepiej przygotowani, udziela im wyjątkowych łask, a w przypadku całkowitego zaangażowania obdarza ich szczególnym powołaniem do życia świeckiego konsekrowanego.

Thomas Merton powiedział kiedyś, że apostolstwo świeckich to myśl przewodnia Soboru Watykańskiego II. Wszystkie małe grupy osób świeckich, pracujące ciężko w różnych krajach — grupy osób, które bez publicznych ślubów zobowiązały się do życia w ubóstwie, czystości i posłuszeństwie — w całym swoim trudzie okazały się bohaterskie. Ludzie ci byli źle traktowani, uciszani, ich organizacje były rozwiązywane, ale odradzali się za każdym razem. Ten trud przyniósł owoce. W swoich początkach wszystkie te grupy nazywano radykalnymi. Najbardziej radykalną osobą kiedykolwiek żyjącą na ziemi zawsze był i jest Chrystus. Jesteśmy w Nim zakorzenieni.

Coraz częściej w różnych krajach młodzi ludzie zakładają małe wspólnoty osób świeckich konsekrowanych, które przez swoją konsekrację przypominają wspólnoty zakonne. Ten powiększający się strumyk może wydawać się mały, nieistotny, prawie niewart tego, aby o nim pisać. A jednak ci młodzi ludzie są dowodem, że nadzieja jest wśród nas. Do tych, którzy używają oczu do patrzenia, a uszu do słuchania, dochodzą odgłosy podziemnego falowania, na razie cichego i bardzo delikatnego.

Wśród apostołów możemy widzieć siebie jako tych najmniejszych, ale jak Dawid, który zabił Goliata jednym gładkim kamieniem, Chrystus przychodzi z procą swojej łaski, pochyla się nad potokiem życia i podnosi małe kamyczki — ciebie i mnie — aby umieścić je w swojej procy i uśmiercić nimi każde zło. Tym, co wygładza kamyczki, jest wielka pokora, śmierć własnego „ja” oraz miłość.

Posłużę się przykładem z mojego życia. Kiedy jako uchodźca przybyłam do Ameryki Północnej w latach dwudziestych, nowa cywilizacja rodziła się po I wojnie światowej. „Wyścig szczurów”, teraz tak dobrze nam znany, właśnie się rozpoczynał. W wielkich amerykańskich miastach konformizm był już rzeczą oczywistą, podobnie jak stale rosnący materializm, rozpad rodziny i dawnych tradycji. Trudno było doświadczyć pokoju.

Chciałam odejść od tych negatywnych wpływów, przywrócić i zachować to, co było dobre w przeszłości. W moim umyśle wiązało się to z religią: z liturgią i z pokojem Bożym zdobywanym nie tylko przez pracę mózgu, ale także przez pracę własnych rąk. Moje serce tak bardzo pragnęło przywrócić świat Chrystusowi.

Poprzez przykazanie miłości Bóg dał nam Błogosławieństwa oraz uczynki miłosierdzia względem ciała i duszy.

Byłam przerażona tanim sentymentalizmem i obojętnością wielu kanadyjskich i amerykańskich katolików, oraz ich niewiedzą odnośnie tego, co dzieje się w ich krajach. Już bardzo wcześnie, w pierwszych latach, które spędziłam na Zachodzie jako uchodźca, uświadomiłam sobie, że w Ameryce i Kanadzie istnieją „ślepe zaułki” — ponieważ sama mieszkałam w jednym z nich. Wiedziałam, że w tysiącach takich „ślepych zaułków” nie słyszano imienia Chrystusa i nie znano Chrystusa ukrzyżowanego. Nie potrafię nawet opisać rozpaczy, jaką wywołało to w mojej duszy. Wstrząsnęło to mną jako młodą osobą i uświadomiło mi potężną tragedię amerykańskich i kanadyjskich katolików, którzy zdają się być całkowicie uśpieni. Nie ofiarowują swoim bliźnim ani Boga, ani miłości.

Będąc świadkiem podboju tych „ślepych zaułków” przez komunistów i inne ideologie nieprzyjazne chrześcijaństwu, coraz bardziej pragnęłam zwalczać materializm, ateizm, komunizm, neopogaństwo i wszystkie inne „-izmy”, które stawały na drodze katolicyzmowi i chrześcijaństwu w ogóle — chciałam zwalczać je jedyną bronią, którą uważałam za godną użycia i skuteczną. Te „-izmy” zostały zrodzone przez dzieci nienawiści. Jedyną bronią, którą można pokonać nienawiść, jest miłość. Moim powołaniem była miłość. Chciałam być na pierwszej linii frontu w tej straszliwej bitwie. W duchu miłości, wraz z członkami Ośrodków Przyjaźni, które założyłam, chciałam iść tam, gdzie istniały potrzeby, i pozwolić odpowiedzieć na nie miłości z całą jej pomysłowością.

Kiedy zaczynaliśmy pracę z migrantami podczas Wielkiego Kryzysu, weszliśmy w sferę opieki społecznej. Oznaczało to dla nas bardzo indywidualną posługę dla ubogich, oraz sąsiedzką pomoc przenikniętą caritas, czyli miłością. Rozumieliśmy, że jeśli mamy udowodnić naszą miłość do Boga, musimy kochać naszych bliźnich.

Potrzeba zarówno cierpliwości, jak i czasu, aby słuchać ubogich — nie mogą się wysłowić, potrzebują wiele czasu, aby wyrazić siebie, i jeszcze więcej, aby odkryć swoje prawdziwe potrzeby. W jakiś sposób miłość w swojej pomysłowości zawsze znajdowała ten bezcenny towar — czas — aby słuchać, i tym sposobem zmniejszać ciężar, który może zabić szybciej niż choroba.

Poprzez słuchanie ocenia się, w jaki sposób można najlepiej pomóc. W stosunku do ubogich powinniśmy być subiektywni, zgodnie ze słowami Pisma świętego: płakać z tymi, którzy płaczą (Rz 12, 15).

Kiedy zaczyna się pracować z ludźmi, nieuniknione jest związanie się z całą osobą, z istotą ludzką wraz ze wszystkimi jej potrzebami, radościami i bólem. Może to być pracownik, który szuka zatrudnienia i ekonomicznego bezpieczeństwa, aby nasycić swoje potrzeby; chrześcijanin, który wie, że potrzebuje Boga i chce Go poznać; obywatel państwa, który jest częścią jego systemu politycznego.

Zajęcie się konkretną osobą oznacza zajęcie się jej umysłem, sercem i duszą, jak też jej ciałem. Myślę, że właśnie dlatego Bóg poprzez swoje przykazanie miłości dał nam Błogosławieństwa oraz uczynki miłosierdzia zarówno względem ciała, jak i duszy. Są one tak mocno ze sobą splecione, że nigdy nie mogą zostać oddzielone. Obejmują całą osobę.

Pusta strona krzyża — strona, na której nie wisi Chrystus — jest przeznaczona dla ciebie.

W pierwszym przypływie pełnego emocji religijnego entuzjazmu łatwo jest powiedzieć: „Pójdę i będę pracować pośród ubogich z miłości do Boga”. Ale podczas ciężkiej próby codzienności ta pierwsza gorliwość nie przetrwa długo. W końcu pojawia się krzyż, nagi i samotny, a świecki apostoł nagle uświadamia sobie, że pusta strona krzyża — strona, na której nie wisi Chrystus — jest przeznaczona dla niego. My także jesteśmy powołani, aby być „wywyższeni” wraz z Chrystusem (J 12, 32), tak, aby pociągnąć wszystko, wszystkich ludzi, do Niego.

Trzeba przygotować się na to, że możemy zostać ośmieszeni, znienawidzeni, a nawet prześladowani w podstępny sposób przez plotki i oszczerstwa. W każdym podejmowanym przez nas przedsięwzięciu możemy się spodziewać początkowego braku współpracy. Miłość, cierpliwość, wytrwałość, zrozumienie i zaufanie będą naszą bronią.

Kiedy przychodzimy do miejsca, gdzie brak nawet podstawowych warunków do życia, jest rzeczą oczywistą, że w pierwszym rzędzie zajmiemy się ich zapewnieniem. Ale musimy pamiętać, że człowiek nie żyje samym chlebem (Mt 4, 4). Wszyscy jesteśmy apostołami dla siebie wzajemnie. Każdy z nas ma głosić Dobrą Nowinę drugiemu, nieustannie, ponieważ stosowanie Ewangelii w życiu nie jest rzeczą łatwą.

Nasze apostolskie życie i praca czerpią wsparcie od biskupa diecezji.

Nie jest łatwo pojąć całym swoim umysłem, ciałem i duszą, że musimy głosić Ewangelię swoim życiem, bez jakiegokolwiek kompromisu; nie jest łatwo utożsamiać się z innymi w miłości oraz mieć wiele współczucia i zrozumienia dla tych, którym służymy. Nie jest łatwo wołać całą swoją istotą, że musimy iść tam, gdzie nikt inny nie chce iść, do najbardziej zapomnianych, wzgardzonych i ciemiężonych ludzi.

Uczynienie tego z pomocą łaski przenikającej do naszego serca, duszy i umysłu jest trudnym wyzwaniem — a jeszcze trudniejszym jest znalezienie słów, które przekazałyby to umysłom, sercom i duszom innych. Trzeba przedzierać się przez brudy i uprzedzenia ludzi, którzy nawet nie są ich świadomi. To nie jest łatwe.

Nie były to jednak największe trudności, z jakimi spotkałam się przy okazji przekazywania ducha naszego świeckiego apostolatu jego wolontariuszom i członkom, czy przy organizowaniu formacji. Główną trudność stanowił fakt, że apostolat świeckich nie posiadał w Kościele żadnego statusu kanonicznego. Nie było wówczas jeszcze ślubów ani przyrzeczeń. Nie mogły być składane, ponieważ w sensie kanonicznym nie miał ich kto przyjąć. Od samego początku jednak miałam dziwne przeczucie, że angażuję się na całe życie. Po pierwsze w Apostolat, a po drugie — w życie w ubóstwie, czystości i posłuszeństwie, bez ślubów albo ze ślubami prywatnymi złożonymi wobec mojego spowiednika.

Trudno było jednakże przekazać głęboką, duchową koncepcję „rad ewangelicznych”, jak nazywano śluby, umysłom Kanadyjczyków i Amerykanów. Byli wówczas uformowani, przesiąknięci, napełnieni wyobrażeniem mężczyzn i kobiet żyjących w zakonach jako jedynych osób o całkowitym zaangażowaniu. Kompletnie niezrozumiała była dla nich myśl, że świeccy ludzie mogą żyć w pełni radami ewangelicznymi, zarówno w sensie duchowym jak i w swojej codzienności, nie składając przy tym ślubów. W historii Europy były osoby samotne, a także grupy żyjące w ten sposób. Ale w Ameryce Północnej taka tradycja nie istniała.

Nasze apostolskie życie oraz prace, w jakie się angażowaliśmy, bez względu na ich formę, czerpały swoje duchowe wsparcie i skuteczność z jednego tylko faktu — że zostały nam powierzone przez biskupa, któremu byliśmy posłuszni.

W „łatwopalnej” atmosferze, w jakiej pracujemy, istnieje wiele nieuchwytnych kwestii, gotowych w każdej chwili wybuchnąć. Pokonujemy w walce mury uprzedzeń, niewiedzy i ludzkiej nieumiejętności porozumiewania się. Musimy być gotowi kruszyć mury, ale w sposób delikatny. Mury można rozebrać, cegła po cegle czy belka po belce, a uzyskany w ten sposób materiał wykorzystać do budowy mostu zrozumienia.

(...)

O AUTORCE

Catherine Kołyszkin urodziła się w zamożnej rodzinie w Rosji w roku 1896 i została ochrzczona w rosyjskim Kościele prawosławnym. W związku z pracą swojego ojca, Catherine wiele przebywała za granicą — wychowywała się na Ukrainie, w Egipcie i w Paryżu. W jej rodzinie przeplatały się elementy różnych obrządków chrześcijańskich, ale to liturgia Kościoła prawosławnego, żywa wiara obojga rodziców, oraz konkretna, prosta pobożność ludu rosyjskiego przepoiły Catherine potężną duchową tradycją i symboliką chrześcijańskiego Wschodu.

W wieku piętnastu lat Catherine wyszła za mąż za Borisa de Hueck. Wkrótce ogarnęła ich zawierucha druzgocących bitew I wojny światowej, podczas której Catherine służyła na froncie jako pielęgniarka. Po Rewolucji 1917 roku przeżywali wraz z innymi narodami Imperium Rosyjskiego męczarnie głodu i wojny domowej. W końcu oboje uciekli do Anglii. Na progu swojego nowego życia na Zachodzie, Catherine przyjęła nauczanie Kościoła katolickiego, nie odrzucając jednak duchowego bogactwa swojego prawosławnego dziedzictwa.

W roku 1921 państwo de Hueck wyjechali do Kanady. Wkrótce po przybyciu do Toronto Catherine urodziła syna, George'a. Jako uchodźcy przez kilka lat doświadczali życia w skrajnym ubóstwie — ale w krótkim czasie inteligencja, energia i talent krasomówczy Catherine zwróciły uwagę dużego biura, zajmującego się organizacją wykładów. Jej prelekcje, z którymi jeździła po całej Kanadzie i Stanach Zjednoczonych, cieszyły się dużym powodzeniem. Po paru latach doszła do kierowniczego stanowiska w innym, międzynarodowym biurze organizującym wykłady. Była przykładem „amerykańskiego sukcesu”.

W latach trzydziestych, po wielu latach cierpienia, małżeństwo Catherine i Borisa zakończyło się separacją, a później zostało przez Kościół unieważnione. Jednak mimo załamania, Catherine wiedziała, że Bóg chce od niej teraz czegoś nowego. Nie wiedziała jednak, czego. Nękały ją słowa Chrystusa: „Sprzedaj wszystko, co masz i rozdaj ubogim, a potem przyjdź i chodź za Mną”. Myśli o swoim nowym powołaniu skonsultowała z arcybiskupem Toronto, który po pewnym czasie udzielił jej swego błogosławieństwa na tę nową drogę.

Zamieszkała w ubogiej dzielnicy miasta. Ludziom, wśród których żyła, ofiarowywała swoją cichą miłość i służbę, swoją przyjaźń, i modliła się ukryta pośród nich. Jej przykład radykalnego życia Ewangelią przyciągał ludzi poszukujących sposobu przeżywania własnej wiary. Catherine nie myślała o wspólnocie, ale kiedy arcybiskup powiedział jej, że owszem, Chrystus wzywa ją do tego — zgodziła się, i wkrótce powstał Friendship House (Ośrodek Przyjaźni).

Działania tego ośrodka były skromne — schronienie dla bezdomnych, posiłki dla głodnych, rozrywka i książki dla młodzieży, gazetka informacyjna o społecznej nauce Kościoła. W roku 1938 w Nowym Jorku Catherine założyła Friendship House w dzielnicy Harlem, tym razem pośród Afroamerykanów. Apostolat rozwijał się w Nowym Jorku, a później także w innych miastach Stanów Zjednoczonych — Chicago, Waszyngtonie i Portland w stanie Oregon. Friendship House stał się dobrze znany w amerykańskim Kościele.

Wraz ze swoją przyjaciółką, Dorothy Day, założycielką ruchu Catholic Worker (Robotnik Katolicki), Catherine prowadziła niezłomną walkę o to, aby chrześcijanie żyli Ewangelią, a nie tylko ją czytali. Niektórzy, jak młody Thomas Merton, rozpoznali w niej działanie Ducha Świętego i jej bezwzględną wierność Kościołowi Chrystusa, ale było wielu, którzy obawiali się jej rosyjskiej bezkompromisowości. Inni po prostu nie potrafili zrozumieć wielkości jej wizji, zwłaszcza że jej doświadczenie Boga było dla nich tak bardzo obce. Ostatecznie, z powodu bolesnej różnicy zdań dotyczącej zasadniczych założeń apostolatu Friendship House, Catherine została ponownie wrzucona na niezmierzone głębiny Pana.

Tym razem jednak nie musiała zaczynać od nowa zupełnie sama. W 1943 roku wyszła bowiem za mąż za Edwarda Doherty, znanego amerykańskiego dziennikarza pochodzenia irlandzkiego. Zdecydowała się na to małżeństwo, gdy udało się Edwardowi przekonać i ją, i jej biskupa, że jest gotów dzielić i wspierać jej powołanie. W roku 1947 Catherine i Edward przybyli do Combermere, małej wioski położonej na północny wschód od Toronto. Miejscowy biskup diecezji Pembroke zgodził się, aby zaczęła pracę wśród wiejskich rodzin.

To, co wydawało się już końcem drogi, stało się najbardziej owocnym okresem życia Catherine. Powstała wspólnota pod nazwą Madonna House (Dom Matki Bożej), która wkrótce przerodziła się w otwartą rodzinę ludzi świeckich oraz kapłanów, którzy żyli w miłości i oddychali „dwoma płucami” wschodniego i zachodniego Kościoła katolickiego. W miarę, jak życie wewnętrzne Catherine pogłębiało się, a Wspólnota przybierała coraz bardziej dojrzałą formę, Catherine coraz obficiej dzieliła się pełnią powołania, które Chrystus uformował w jej duszy. Napisała tuziny książek; jedną z nich, Pustynię, która uzyskała nagrodę, uznano za „współczesną duchową klasykę” i przetłumaczono na wiele języków.

Madonna House wciąż się rozwija. Liczy ponad dwustu członków, w tym ponad dwudziestu księży. Filie wspólnoty powstały w Europie, Rosji, Afryce, Ameryce Południowej oraz z Indiach Zachodnich, poza wieloma w Kanadzie i Stanach Zjednoczonych. Centrum formacji w Combermere umożliwia odwiedzającym je gościom doświadczenie życia opartego na Ewangelii. Styl życia w Madonna House jest zalążkiem nowej cywilizacji chrześcijańskiej.

Catherine Doherty — kobieta, która stała się duchowym gigantem, odpowiadając na łaskę Bożą — zmarła 14 grudnia 1985 roku. W kościele katolickim podjęto oficjalne starania o jej kanonizację.

Więcej informacji o życiu i pracy Catherine Doherty, oraz wiadomości o jej procesie kanonizacyjnym można znaleźć na stronie internetowej: www.catherinedoherty.org

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama