Fragmenty II części książki "Błogosławiony ks. Jerzy Popiełuszko" n.t. uprowadzenia i morderstwa
Czesław Ryszka Błogosławiony ks. Jerzy Popiełuszko Tajemnica życia i śmierci |
|
Bardzo szybko rozpoczął się w Sądzie Wojewódzkim w Toruniu proces zabójców Księdza Jerzego. Trwał wyjątkowo krótko: od 27 grudnia 1984 do 7 lutego 1985 roku. Proces był od początku do końca wyreżyserowany, oskarżonych cały czas instruowano, co mają mówić, ich wyjaśnienia były podporządkowane linii, którą starała się przygotować władza. Na jej usługach był również sędzia Artur Kujawa, dzięki któremu oskarżeni mogli się swobodnie wypowiadać, podczas gdy adwokatom co chwilę odbierano głos. Przede wszystkim zaś sędzia pozwalał oskarżać Księdza Popiełuszkę, co sprawiało wrażenie, jakby proces był prowadzony przeciw księdzu, a nie przeciwko jego zabójcom.
Generalnie proces był obliczony nie tylko na zniesławienie Księdza Jerzego, lecz także był atakiem na Kościół w Polsce. Świadczy o tym dobitnie mowa wygłoszona przez prokuratora Leszka Pietrasińskiego, który oskarżył Księdza Jerzego o nienawiść. Powiedział on, że Ksiądz Popiełuszko „nosił krzyż na piersiach, a nienawiść w sercu”. Postawił ten ciężki zarzut kapłanowi, ponieważ taka była linia obrony zabójców; podobny zarzut szerzenia nienawiści został podniesiony przez innych przedstawicieli urzędu prokuratorskiego.
Także samo śledztwo było tak, a nie inaczej ukierunkowane. Przy gabinecie generała Kiszczaka funkcjonowała specjalna grupa operacyjna, która zajmowała się tą sprawą — nie tylko w sensie operacyjnym i śledczym, ale również w sensie zabezpieczenia. Jej zadaniem było dbanie o to, by na jaw wyszły z góry określone informacje i dowody. To członkowie tej grupy, a także najwyżsi dygnitarze MSW — od roku 1984 do końca lat 80. — spotykali się z Grzegorzem Piotrowskim w więzieniu.
Pojawiły się w procesie poszlaki o rozgrywce politycznej w łonie PZPR, podejrzewano prowokację wobec organów MSW przygotowaną przez partyjny „beton”. Wśród nich były też informacje, że morderstwo popełnione zostało z inicjatywy generała Mirosława Milewskiego, który chciał w ten sposób odwrócić uwagę od afery „Żelazo”. Mówiono również, że procesem interesowały się służby specjalne ZSRR, obserwując pilnie rozwój sytuacji, aby czasem nie wymknął się on spod kontroli polskim towarzyszom.
Proces toruński toczył się w realiach PRL-owskiego wymiaru sprawiedliwości, stąd władzy nie było na rękę ujawnienie mechanizmów antykościelnych działań partii, istnienia służb specjalnych, działalności IV Departamentu szykanującego duchowieństwo. Ponieważ nawet uchylenie rąbka tajemnicy byłoby dla społeczeństwa szokiem, władza czyniła wszystko, aby osądzić jedynie funkcjonariuszy najniższego szczebla. Każdy szczegół w procesie był podporządkowany reżimowej propagandzie, miał przekonać społeczeństwo, że Ksiądz Jerzy atakował władzę, prowokował funkcjonariuszy, którym w końcu puściły nerwy i chcąc nie chcąc, dokonali egzekucji.
Nie dało się całkowicie wybielić organów bezpieczeństwa, skoro w procesie byli sądzeni zabójcy z MSW. Dnia 7 lutego 1985 roku sąd ogłosił wyrok. Grzegorz Piotrowski i Adam Pietruszka skazani zostali na 25 lat pozbawienia wolności, Leszek Pękala na 15, a Waldemar Chmielewski na 14 lat więzienia. Wyrok Sądu Wojewódzkiego w Toruniu utrzymał w mocy Sąd Najwyższy po rozprawie rewizyjnej w dniach 19 i 22 kwietnia 1985 roku.
Trzeba dodać, że żaden z morderców Księdza Jerzego nie odbył kary w całości. Mimo że przepisy ustawy o szczególnym postępowaniu wobec sprawców niektórych przestępstw z 1986 roku nie przewidywały możliwości łagodzenia kar wymierzonych za zbrodnie pozbawienia życia, zastosowano je wobec wszystkich oskarżonych. Trzej esbecy zostali objęci wszystkimi amnestiami dla więźniów politycznych pod koniec lat 80. Dzięki temu każdy z nich odsiedział mniej niż jedną trzecią kary (Chmielewski 4 lata z 14, Pękala 4,5 roku z 15 lat). Dodatkowo wszyscy bardzo często wychodzili na przepustki. Natomiast okres pobytu w więzieniu wszystkim czterem esbekom skazanym w Toruniu zaliczono do stażu pracy, dzięki czemu dziś mogą pobierać za niego resortowe emerytury. To zdumiewająca decyzja, bowiem nigdy wcześniej ani później nie zdarzyło się, aby komukolwiek pobyt w więzieniu zaliczono do stażu pracy. Decyzję o tym aprobował osobiście w 1990 roku generał Kiszczak. Wszystkie te szokujące informacje odkryli prokuratorzy Instytutu Pamięci Narodowej.
Ponadto, jak wynika z ustaleń śledztwa prowadzonego obecnie przez IPN, Chmielewskiego, Pękalę i Piotrowskiego odwiedzał w więzieniach zastępca Kiszczaka — generał Zbigniew Pudysz. To właśnie on na przemian groził i obiecywał esbekom, że resort o nich nie zapomni, a za odegranie do końca swojej roli w zbrodni, każdy z nich otrzyma nagrodę. Tak się też stało.
W książce Wojciecha Sumlińskiego Teresa. Trawa. Robot. Największa operacja komunistycznych służb specjalnych, opublikowanej przez wydawnictwo Fronda, czytamy, że w 1991 roku badający sprawę zamordowania Księdza Jerzego ówczesny prokurator Andrzej Witkowski był na tropie prowadzącym do sześciu żołnierzy wojskowych służb specjalnych, którzy „byli świadkami uprowadzenia Kapelana Solidarności”. Jak się okazuje, ci ludzie nie zostali nawet przesłuchani w procesie toruńskim. Książka Sumlińskiego zawiera dokumenty, które stawiają znaki zapytania odnośnie do rzeczy najistotniejszej — a mianowicie dotyczące rzeczywistych sprawców tego morderstwa. Wniosek nasuwa się jeden: rozkaz zabicia księdza został wydany przez najwyższych funkcjonariuszy reżimu.
opr. aw/aw