Artykuł z Przewodnika Katolickiego (40/2006)
Bohater powieści M.L. Westa („In den Schuhen des Fischers", Wien-Basel 1964) papież Cyryl mówi z myślą o przyszłości: „Czekam i modlę się, aby powstał jakiś wielki ruch, aby zjawił się wielki człowiek, który wstrząsnąłby światem i na nowo go ożywił, człowiek formatu św. Franciszka z Asyżu. (...) Zerwał on ze schematem historii, dał nagłą i niewytłumaczalną odnowę ducha chrześcijańskiego. [...] Dziś wiemy, że św. Franciszek był [...] tym, który zrozumiał i wyłowił znaki czasu: dążenie do ubóstwa, wspólnoty, braterstwa, radości i przyrody, i który potrafił z nich uczynić ruch kościelny" (za: Buhlmann W, „Gdzie ludzie żyją wiarą. Kościół u progu XXI wieku", Verbinum, Warszawa, 1985).
Taka sama nadzieja ożywiała Ojca Świętego Jana Pawła II. Wyraził ją, wpatrując się w Chrystusowy krzyż, uważając, że oczekiwany wstrząs może mieć swój prawdziwy początek jedynie w tym znaku cierpienia i miłości. Tak zresztą postępował Biedaczyna z Asyżu. Świadczą też o tym rany, jakie nosił na swoim ciele. Według Sługi Bożego Jana Pawła II: „Stygmaty, blizny Chrystusowej męki na ciele Franciszka, były szczególnym znakiem. Poprzez ten znak objawiał się krzyż, który Franciszek brał na każdy dzień w znaczeniu jak najbardziej dosłownym. (...) Franciszek ogarnął całą prawdę tego paradoksu. Ewangelia była jego chlebem powszednim. Nie tylko słowa odczytywał, ale poprzez objawiony tekst poznawał tego, który sam jest Ewangelią. (...) Trudno znaleźć świętego, którego orędzie przetrwałoby w takim stopniu «próbę czasu»" („L'Osservatore Romano", nr 1 (159) 1994).
Mamy przed sobą i nosimy w sobie to gorące pragnienie, aby powstał wielki ruch, dzięki któremu Ewangelia mogłaby kolejny raz przepoić ludzkie życie i nadać mu zbawczy wymiar; odnowić człowieka. Jednocześnie coraz lepiej rozumiemy, że potrzebny jest do tego ktoś na miarę św. Franciszka, a więc ktoś, kogo będzie stać w pełni zanurzyć się w orędziu ewangelicznym, aby sam stał się, całym sobą, dobrą nowiną. Nie wystarczy bowiem w naszych czasach wyczerpująco i kompetentnie głosić Ewangelię. Trzeba nią żyć, należy nią być.
A skoro tak, to październik może nam wiele pomóc, ukazując nam postać Bożego herolda w klimacie miłosierdzia, tego miłosierdzia, które nabrało nowego wyrazu dzięki objawieniom św. Siostry Faustyny.
Pod koniec października mamy zanurzyć się w duchowość powołania misyjnego, które jest także przejawem szczególnego miłosierdzia względem tych, którzy nie znają Chrystusa. Cały zaś miesiąc przemawia do nas, a zarazem żywi modlitwą różańcową, dzięki której coraz łatwiej nam może przychodzić przebywanie z Chrystusem i w Chrystusie, u boku Jego Matki.
Nie bądźmy skąpcami. Zechciejmy ogarniać w naszych czasach „całą prawdę tego paradoksu", który Franciszek odkrył przy spotkaniu z trędowatym, który usłyszał z krzyża i który wcielał w życie, w swoje życie całą swoją osobowością. A wtedy zobaczymy, że zaczyna się coś dziać, ponieważ różne znaki czasu, nasze znaki staną się kościelnym ruchem, odnawiającym świat, ten świat, nasz XXI wiek! ■
opr. mg/mg