Czy bogactwo i zbawienie to dwie rzeczywistości nie do pogodzenia?
W książeczce Ojca Leona różowe okulary, wydanej z okazji pięćdziesięciolecia święceń kapłańskich o. Leona Knabita, znalazłem kiedyś taką anegdotę:
„Bogaty człowiek przyszedł do rabina i mówi: «Niby wszystko jest w porządku, ale coś mi nie daje spokoju». Wtedy rabin zaprowadził go do okna i zapytał: «Co widzisz?» «Ludzi na ulicy» — odpowiedział tamten. Wziął go przed lustro i znów zapytał: «A teraz?» «Siebie» —rzekł bogacz. «Wystarczy odrobina srebra — rzekł rabin — i widzisz tylko siebie...»
Sytuacja ta dobrze opisuje człowieka zamożnego, który gromadząc bogactwa, zapomniał o własnym wnętrzu i przychodzi ze swoim niepokojem do nauczyciela. Rabin w prosty sposób ukazuje mu jego krótkowzroczność. W naszym życiu często przypominamy bogacza z przytoczonej anegdoty, zabiegając o dobra, które zapewniają tylko złudne poczucie stabilizacji. Czy nie byliśmy już w podobnej sytuacji: „Niby wszystko jest w porządku, ale coś mi nie daje spokoju”? Jak ustrzec się przed wyjałowieniem naszej duszy? Co tak naprawdę czyni nas bogatymi?
Na naszej drodze spotykamy ludzi, którzy potrafią obdarowywać innych pokojem. Po rozmowie z nimi czujemy się napełnieni nadzieją, jakby bardziej szczęśliwi. Możemy o nich powiedzieć, że są bogaci wewnętrznie. Rodzi się w nas pragnienie zaczerpnięcia pokoju, który emanuje z tych ludzi. To osoby, które znalazły swoje miejsce na ziemi, odkryły Bożą Miłość, zaufały jej i autentycznie przeżywają swoją wiarę. Tych najbogatszych ludzi na świecie Ewangelia opisuje przez kontrast, kpiąc ze „światowego” systemu wartości, i nazywa ich ubogimi. Ubogimi w duchu.
Bardzo trafnie opisywał ich Ojciec Święty Jan Paweł II. W homilii wygłoszonej podczas Mszy świętej w Ełku, w 1999 roku, powiedział: „Bardzo potrzeba ludzi ubogich duchem, czyli otwartych na przyjęcie prawdy i łaski, otwartych na wielkie sprawy Boże; ludzi o wielkim sercu, którzy nie zachwycili się blaskami bogactw tego świata i nie pozwalają, aby one zawładnęły ich sercami. Oni są prawdziwie mocni, bo są napełnieni bogactwem łaski Bożej. Żyją w świadomości, że są obdarowywani przez Boga nieustannie i bez końca.”
Istnieją zatem takie bogactwa, których gromadzenia nie trzeba się obawiać. Nie wypaczają one obrazu rzeczywistości czy osób, nie ograniczają naszego spojrzenia, a wręcz sprawiają, że sprawy najistotniejsze zostają odpowiednio naświetlone i wyostrzone. To Boże dary, które otrzymujemy każdego dnia, a które uczymy się rozpoznawać i przyjmować, starając się zgłębić Boży zamysł względem nas. Codzienne rozpoznawanie woli Bożej, postawa zawierzenia Bogu, zdania się na Jego Miłość, nie jest rozumiana w dzisiejszym świecie. Sami wciąż boimy się powierzenia Panu Bogu bez reszty. A gdy zaczynamy pojmować, na czym polega naśladowanie Chrystusa, szybko upadamy jak święty Piotr chodzący po wodzie. Ulegamy wszechobecnemu przeświadczeniu, że do szczęścia potrzebujemy jakiegoś stałego, namacalnego oparcia, i szukamy bogactw tego świata, czymkolwiek by one były, a tak naprawdę szukamy siebie jak człowiek z przytoczonej anegdoty. Dzieje się tak dlatego, że postawa zaufania w Bożą opiekę zakłada uznanie własnej słabości, a na to świat, albo my, nie możemy sobie pozwolić. Ksiądz Tadeusz Dajczer w swojej książce Rozważania o wierze nazywa ludzkie słabości szczelinami, przez które Pan Bóg przenika do naszej duszy, aby ją zbawić.
Każdy powinien sobie odpowiedzieć na pytanie, jakich skarbów szuka, do jakiego bogactwa dąży. Ważne jest również stwierdzenie, że bogactwo materialne i duchowe wcale się nie wykluczają. Znamy na to wiele przykładów, na pewno także z naszego otoczenia. Najważniejsza jest dyspozycja serca — czy umiemy oddać całe nasze życie Panu Bogu? Jeśli tak, to jesteśmy niewyobrażalnie bogaci.
opr. mg/mg