Zarówno Centrum Opatrzności Bożej, jak i warszawskie Centrum Myśli Jana Pawła II między pierwszym a siódmym czerwca włączają się w inicjatywy społeczne.
"Idziemy" nr 23/2009
Gdańsk, Kraków, a może jeszcze inne miasto? Jak się ma inicjatywa Księdza Arcybiskupa świętowania II Dnia Dziękczynienia przy Centrum Opatrzności Bożej do projektów upamiętnienia naszej drogi do wolności wysuwanych przez polityków?
Jest komplementarna. Zarówno Centrum Opatrzności Bożej, jak i warszawskie Centrum Myśli Jana Pawła II między pierwszym a siódmym czerwca włączają się w inicjatywy społeczne. Te dni zawsze będą ważne nie tylko dla Kościoła. W tym roku dodatkowo świętujemy 30. rocznicę pierwszej pielgrzymki Jana Pawła II do Polski i 20. rocznicę odzyskania wolności. Oczywiście można się spierać, czy pełna wolność nastała u nas 4 czerwca 1989 roku, bo tamte wybory były przecież jeszcze kontraktowe. Ale ja uznaję tę datę za początek naszej wolności, bo już wtedy wiadomo było, że komunizm w Polsce już się nie utrzyma. I wreszcie trzecia czerwcowa rocznica to 10 lat od wizyty Ojca Świętego w polskim parlamencie.
Wszyscy więc mamy za co Bogu dziękować i uczyć młode pokolenia postawy wdzięczności. To zadanie dla Kościoła, władz samorządowych i rządowych. Nie chcę się natomiast wypowiadać na temat swoistej konkurencji w przeżywaniu tych uroczystości w miejscach takich jak Kraków, Gdańsk czy Warszawa. I nie chcę się odnosić do powodów, które sprawiają, że ludzie nie mogą się dzisiaj porozumieć. Jedną z przyczyn jest to, że nie potrafimy się cieszyć, nie potrafimy dziękować. Nie umiemy uznać zasług innych w dochodzeniu do wolności, a podkreślamy wyłącznie własny wkład. To jest wielka słabość naszego życia społecznego.
Co w takim razie chce Ksiądz Arcybiskup zaproponować?
Mamy trzy inicjatywy: duże sympozjum międzynarodowe w Sejmie i w domu arcybiskupów warszawskich 2 czerwca, czuwanie modlitewne na placu Piłsudskiego 6 czerwca i uroczystości w Centrum Opatrzności Bożej w Wilanowie 7 czerwca. Do udziału w sympozjum zaprosiliśmy prelegentów nie tylko polskich, ale i zagranicznych, aby podkreślić, że to, co się zaczęło w Polsce, miało znaczenie dla całej Europy i świata. Odnoszę bowiem wrażenie, że w Europie, a czasem i u nas w Polsce, zaczyna się pisać historię od obalenia muru berlińskiego, pomijając albo pomijając znaczenie Jana Pawła II, Polaków i Solidarności. Nie można przemilczeć tego, co w nasze najnowsze dzieje wniósł Papież, a ściślej: jego pierwsza pielgrzymka. Od tego całe to „domino polityczne i społeczne” w Polsce i w Europie Środkowo-Wschodniej zaczęło się „sypać”. Obalenie muru berlińskiego było wydarzeniem spektakularnym, ale przedtem była przecież Solidarność 1980 roku, stan wojenny, okrągły stół i odzyskanie wolności.
Jeśli dobrze rozumiem, to chciałby Ksiądz Arcybiskup zwrócić uwagę bardziej na duchowe fundamenty zwycięstwa nad komunizmem niż na spektakularne gesty zewnętrzne?
Tak, bo to, co się stało w ludziach między rokiem 1978 a 1980, to było przede wszystkim zwycięstwo ducha. A konsekwencją tego zwycięstwa, które się dokonało w ludzkich sercach dzięki Kościołowi, Papieżowi i jego pielgrzymkom, było to, że ludzie poczuli się wolni, mimo że wolności zewnętrznej jeszcze nie było. Poczuli się z Papieżem i we wspólnocie wierzących bezpieczni i mocni. To sprawiło, że potem nastąpiły skutki społeczne.
Czy w sensie zewnętrznym komunizm w roku 1979 był jeszcze nie do pokonania?
Nie trzeba nawet sięgać tak daleko wstecz. Jeszcze w 1987 roku wojska rosyjskiego było tak dużo w NRD, w Polsce i w innych krajach środkowoeuropejskich, że po ludzku to, co się wydarzyło w czerwcu 1989 roku nie miało prawa się wydarzyć. I to, co się wydarzyło w jesieni ludów 1989, też się po ludzku nie miało prawa wydarzyć. Bo nawet jeśli ktoś miał nadzieję na wolność, to czy sądził, że jest to możliwe bez wielkiego rozlewu krwi? A tu kolos na glinianych nogach padł, rozsadzony od środka przez papieską i kościelną antropologię. Bo komunizm w pierwszym rzędzie padł wskutek swego błędu antropologicznego, a nie błędu ekonomicznego. Błąd ekonomiczny był skutkiem błędu antropologicznego. Sam Papież napisał potem w jednej ze swoich encyklik, że u podstaw upadku systemu komunistycznego były błędne założenia antropologiczne, czyli traktowanie człowieka nie jako celu, ale jako narzędzia w procesie produkcji i w polityce społecznej.
Ojciec Święty w swoim wystąpieniu w parlamencie w roku 1989 mówił tak, jakby wzywając Ducha Świętego w roku 1979, był przekonany, że zmiany będą, tylko nie wiadomo, jaki kształt przyjmą. Czy Księdzu Arcybiskupowi towarzyszyło takie samo przeświadczenie?
Może Ojciec Święty wyraził to bardziej pokornie, niż my to teraz mówimy. Powiedział, że wszystko zaczęło podczas pierwszej pielgrzymki od słów: „Niech zstąpi Duch Twój”, wypowiedzianych tu, w Warszawie. Powiedział to jako człowiek wierzący i ufający w moc Ducha Świętego. Przyznał, że wtedy nie wiedzieliśmy, jak się to spełni, a dziś już wiemy.
W wywiadzie udzielnym 27 maja dla KAI kard. Stanisław Dziwisz mówi, że lądowanie Ojca Świętego w Warszawie w 1979 roku było smutne, ponieważ z okien samolotu widać było opalających się nad Wisłą warszawiaków, którzy nie przejmowali się przylotem Papieża. Czy Ksiądz Arcybiskup miał podczas tej pielgrzymki podobne spostrzeżenia?
Nie będę tego oceniał. Ale nigdy nie było tak, żeby wszyscy ludzie byli zainteresowani papieską pielgrzymką. Nie tylko w Warszawie.
Nawet w Krakowie?
Oczywiście. Nie możemy żyć mitem, że gdziekolwiek sto procent ludzi było wierzących. Ale ta pielgrzymka z każdym dniem duchowo rosła. Było to pierwsze tak wielkie wydarzenie religijne od czasów Milenium Chrztu, kiedy z inicjatywy kard. Stefana Wyszyńskiego we wszystkich 26 polskich diecezjach gromadziły się rzesze wiernych. Uważam, że takie duchowe przeoranie Polski przez prymasa Wyszyńskiego to był pierwszy cios zadany komunistom.
Przed pierwszą pielgrzymką papieską komuniści robili wszystko, aby wystraszyć ludzi przed spotkaniem z Papieżem. Bali się zgromadzenia dużej liczby ludzi i wydźwięku ideowego. Bo oni gromadzili na 1 maja zaledwie kilkadziesiąt tysięcy ludzi, i to w większości przymuszonych do uczestnictwa w pochodzie. A tu były miliony. Bali się też spontaniczności. „Nieźle” poradzili sobie z informacją o wyborze papieża. To była kwestia, jak i w którym momencie powiedzieć, że wybrano polskiego kardynała. Potem musieli, bo nie wypadało inaczej, transmitować inaugurację pontyfikatu. Ale później Papież zniknął z polskich mediów. Natomiast kiedy stanęli wobec pielgrzymki, której się bali, przesuwali termin. Wiedzieli, że ludzie przyjdą, choć nikt im nie będzie kazał. Dlatego była ona dla nich groźna. Pewien efekt osiągnęli, bo w Warszawie frekwencja była skromniejsza. Na pl. Zwycięstwa nie było pewnie nawet miliona ludzi. Natomiast potem ta pielgrzymka rosła. Ludzie zobaczyli, co znaczy być Kościołem. Poczuli się bezpieczni, społeczeństwo pozbyło się tego lęku, który komuniści zaszczepiali mu przez wszystkie lata od wojny.
We wspomnianym wywiadzie kard. Stanisław Dziwisz twierdzi, że przemiany zaczęły się od homilii papieskiej w Gnieźnie. Ksiądz Arcybiskup zaś podkreśla, że wszystko się zaczęło w Warszawie. To z przekonania czy ze względu na urząd metropolity właśnie w stolicy?
Ja interpretuję to tak, jak interpretował sam Papież w parlamencie w 1999 roku. Wtedy powiedział wyraźnie, że to się wszystko tutaj zaczęło od słów na pl. Zwycięstwa. Nie umniejszam znaczenia Gniezna i Krakowa. Można by pewnie ugodowo mówić, że to się wszystko zaczęło od pierwszej pielgrzymki. Bo Gniezno jest ważne ze względu na upomnienie się o prawa narodów Europy Środkowo-Wschodniej i podkreślenie tradycji Wschodu i Zachodu, których potrzebuje Kościół i Europa. A związek między Gnieznem i Krakowem podczas tej pielgrzymki był taki, że jak zaraz po chrzcie Polski świadkiem wiary był św. Wojciech, tak 100 lat później, po reakcji pogańskiej, świadkiem „bierzmowania dziejów” był św. Stanisław.
Ksiądz Arcybiskup w kontekście Centrum Opatrzności Bożej zestawia kard. Stefana Wyszyńskiego i Jana Pawła II. Dlaczego?
Dlatego, że jak powiedział sam Jan Paweł II podczas inauguracji pontyfikatu, nie byłoby papieża Polaka, „gdyby nie było ciebie, Księże Prymasie, i twojej heroicznej wiary”. Ci dwaj ludzie ściśle ze sobą współpracowali od 1958 roku. Wojtyła był prawą ręką Wyszyńskiego. Potrafił być w cieniu. A potem role się odwróciły i Wyszyński też potrafił być w cieniu, mimo że Papież go eksponował kiedy przyjmował go w Rzymie i podczas pielgrzymki do Polski. To świadczy o niezwykłej wielkości obydwu. Z tego też powodu robimy wspólne muzeum Jana Pawła II i kard. Stefana Wyszyńskiego. Nie wyobrażam sobie, by w Polsce, a zawłaszcza w Warszawie, można było zrobić inaczej.
Czy po roku można mówić o jakimś sukcesie dnia dziękczynienia?
Z tego, co słychać od biskupów, księży i świeckich, to zaczęto już inaczej myśleć o Centrum Opatrzności w Wilanowie. Wyjście od słowa „dziękuję” pomogło. Przychodzimy tu i wznosimy to miejsce, by dziękować Opatrzności. Każdy, kto związał się z tym miejscem choćby przez wpłacane systematycznie drobne sumy, będzie traktował tę świątynię jako swoją. I kiedyś będzie do niej przyjeżdżał.
Czego Ksiądz Arcybiskup oczekuje w tych dniach od warszawiaków?
Przede wszystkim, żeby się włączyli najpierw w uroczystości poświęcenia krzyża na pl. Piłsudskiego w sobotę, a potem w uroczystości pod Świątynią Opatrzności w Wilanowie. Po Mszy św. będą różne atrakcje dla rodzin i dla dzieci, będą koncerty i wiele radości, którymi chcemy wspólnie się dzielić.
Mam także nadzieję, że zbiórka do puszek, która obejmie zwłaszcza archidiecezję warszawską i w diecezję warszawsko-praską, przyczyni się do tego, że będziemy mogli budować to wotum Opatrzności. To ważne, by Warszawa miała takie miejsce, podobnie jak mają je Częstochowa, Gniezno czy Kraków, gdzie na dorocznych obchodach gromadzą się polscy biskupi i tysiące wiernych, by dziękować Bogu. Bo naprawdę mamy za co.
Obalenie muru berlińskiego było wydarzeniem spektakularnym, ale przedtem była przecież Solidarność 1980 roku, stan wojenny, okrągły stół i odzyskanie wolności.
Komunizm w pierwszym rzędzie padł wskutek swego błędu antropologicznego, a nie błędu ekonomicznego.
Duchowe przeoranie Polski przez prymasa Wyszyńskiego to był pierwszy cios zadany komunistom.
opr. aś/aś