Zacheusz chciał koniecznie zobaczyć Jezusa, kto to jest. Może powiedział sobie w duchu: „muszę go zobaczyć, muszę go poznać”. Nikt z zewnątrz go nie przymuszał, wręcz przeciwnie, ludzie raczej przeszkadzali nielubianemu urzędnikowi. Ta konieczność wypływała z niego samego. „Muszę” w tym wypadku oznaczało „bardzo chcę”. Zacheusz zrobi wszystko aby osiągnąć swój cel. Nawet zaryzykuje całkiem prawdopodobny bolesny i kompromitujący upadek z sykomory. Pewnie ostatni raz łaził po drzewach w dzieciństwie.
Pan Jezus mówi zaś: Zacheuszu, muszę się zatrzymać w twoim domu. Oczywiście, nic nie przymusza Jezusa oprócz Jego własnej woli. On chce, bardzo chce, przyjść do tego celnika, okazać mu publicznie przyjaźń. Pan Jezus również ryzykuje. Zacheusz mógł przecież nie odpowiedzieć na prośbę Jezusa. Gdyby Nauczyciel był dyplomatą, najpierw jego uczniowie odbyliby poufne rozmowy z Zacheuszem. Skłanialiby go, aby sam wystosował zaproszenie, zapewniając, że On przyjdzie. Ale wszystko dzieje się w ciągu minut. I Jezus nie obawia się zaryzykować. Ostatecznie, większość tych, do których się zwrócił ze swoim orędziem, odrzuciło je i to w sposób radykalny. Zabili Tego, który chce wejść do naszych domów, do naszych serc. Słowa Jezusa przecież to właśnie oznaczają: chcę wejść do twojego domu, aby zostać twoim przyjacielem, a tym samym wejść do twego serca.
Pan Jezus podejmuje dla mnie ryzyko. Czy ja jestem gotów podjąć ryzyko dla Niego? Ryzyko podobne, co w Jerychu. Być odrzuconym, a nawet wyśmianym. Jest coraz więcej środowisk, w miejscu pracy, działalności społecznej czy nawet w rodzinie, gdzie otwarte przyznanie się do wiary, czyli do miłości wobec Chrystusa, może narazić na odrzucenie czy wyśmianie. Czy umiem, jak Zacheusz, w sprawach wiary nie przejmować się nikim, za wyjątkiem Chrystusa?
Zacheusz, choć zaskoczony propozycją Jezusa, odpowiada od razu. Jest gotów, bo już wcześniej chciał poznać Jezusa. Jego motywacją nie był zysk czy czcza ciekawość. On naprawdę chciał spotkać tego, o którym mówiono, że jest prorokiem a nawet Mesjaszem. Pewnie czuł, że marnuje swe życie, że bogactwo i oparty na strachu prestiż w ostatecznym rozrachunku niewiele są warte. Chciał tylko zobaczyć, ale pewnie gdzieś w głębi serca marzył – a może ten święty rabin z Nazaretu jest naprawdę Mesjaszem? I wyzwoli mnie z mojej duchowej nędzy? Nie spodziewał się, że zrobi to w ten sposób: deklarując swą przyjaźń wchodząc do jego domu.
Pomyślmy o dwóch formach spotkania z żywym Jezusem, tu i teraz. Jedno to nawiedzenie Przenajświętszego Sakramentu. Pragniemy spotkania z Nim i szukamy Go, jak Zacheusz, swoim wzrokiem. Podejmujemy wysiłek, aby udać się do kościoła, wtedy jest otwarty. Czasami wymaga to sporej determinacji. Modlitwa przed tabernakulum rodzi w nas większe pragnienie bycia z Panem Jezusem. I On odpowiada na nie hojniej niż moglibyśmy oczekiwać. Przychodzi do mnie, w Komunii świętej, aby zamieszkać we mnie. To jest jeszcze więcej niż gest przyjaźni wobec Zacheusza. Czy odpowiadam z taką samą radością, co celnik z Jerycha?