Nadzieja dla chrześcijan nie jest afektem lecz cnotą, która w głębi wierzącego człowieka zajmuje trudne miejsce gdzieś między dnem bezsensu a szczytem sensu. Nie pozwala spaść do najniższego z poziomów ale nie jest jeszcze owocem lecz oczekuje wysiłku, by zmagać się o to co wyżej i zapewnia, że tam na szczytach znajdzie się najważniejszą wartość. Teraz można zrozumieć, dlaczego chrześcijańska nadzieja to nie to samo, co humanitarny optymizm. Ten z kolei jest czymś między świecką ideą a intensywnym afektem, który sądzi, że zapewni ludzkości przyszłość zwalniając ją właśnie z wysiłku albo z dramatycznych pytań co do egzystencji. Uśmiechnięty optymizm oferuje lekkość życia tu i teraz ale szybko ląduje na dnie wspomnianego bezsensu, gdyż rozumny człowiek wcześniej czy później musi zorientować się, że jednak nie wystarczy wyspać się, najeść i wyśmiać z kabaretów by żyć. W istocie u źródeł pozwalającego na wszystko optymizmu leży niewiara w ludzkie siły i uboga mentalność przeciętnych. Gdy nadzieja wskazuje szczęście na szczytach to nie dlatego, że ma upodobanie w torturowaniu człowieka lecz docenia złożone w nim przez Boga możliwości.
Uzbrojeni dyktaturami nowożytni ideologowie, przyrzekając humanitarny optymizm, uwiedli masy. Minęło dużo czasu ale mogą wciąż dysponować większością. Kultura chrześcijańska stała się ich uwięzioną zakładniczką, ma zakneblowane usta, nie może przemawiać, obłożona mandatami i aresztowaniami na wejście. Gdzieś jednak na horyzoncie cywilizacji powstaje świt z dylematem: albo barbarzyństwo jakiego nie zna jeszcze historia albo odnowiona kultura chrześcijańskiej nadziei. W ósmym paragrafie wprowadzenia do treści encykliki Spe salvi, papież Benedykt XVI prowadzi medytację w oparciu o stosowne terminy z Listu do Hebrajczyków i tłumaczy, że nadzieja zaczyna się w ludzkiej duszy wtedy, gdy człowiek wierzący uczy się poświęcać dobra niższe, ulotne, bez konsystencji, ze swej natury przemijające – z greckiego hyparchonton, by wybierać dobra wyższe, trudne do osiągnięcia ale za to trwałe, wieczne, substancjalne – z greckiego hyparxin. Kogo męczy śmiertelnie propaganda, ten musi rozumnie stać na prawdzie, która jest substancją nadziei. Gdy przeraża upadek edukacji, przy Kościele trzeba znów otwierać fakultety mądrości. Taki stelaż dla rannej nadziei. A nawet jeśli coś budzi wątpliwość w duszy, że kiedyś nie brakowało prawdziwych mnichów, biskupów i proboszczów z niedopowiedzianym teraz – to w domach trzeba gromadzić relikwie. Nowa kultura chrześcijańskiej nadziei odrodzi się tym razem nie przez feudalne przymierza lecz przez świadomość niewielu wybitnych ludzi. Zaczną prawidłowo od uwewnętrznienia ewangelii i z sanktuarium dobrze urobionej duszy zaproponują kulturę nadziei spragnionej cywilizacji.
Anna według zapisu świętego Łukasza to wzór człowieka przemienionego przez kulturę nadziei. Należy do maleńkiej grupy wybitnych protochrześcijan – powołanych do życia duchem dobrej nowiny zanim przyjdzie Chrystus Pan. W chwili ofiarowania Jezusa w świątyni ma osiemdziesiąt cztery lata, można więc obliczać, że w samotnym stanie wdowieństwa przeżyła ponad sześćdziesiąt lat (por. Łk 2, 36 – 37). Cały ten czas spędza w świątyni jerozolimskiej, jakby konsekrowana, ukryta, pozornie bez wpływu na bolesny bieg zmiennych wydarzeń tego świata. Jednak Anna wie, na jakiej nadziei buduje swoje życie, jest szczęśliwa i radosna. Promieniowanie wewnętrzną siłą stanowi skuteczny budulec pod kulturę nadziei – inne środki to opium. Apostoł Jan jest pewien, ze siła tego świata szybko ustępuję, a wraz z nią obnaża się pozorna oferta optymizmu (por 1 J 2, 14 – 16). W teologii Jana wielkiego znaczenia nabiera koncepcja początku – zaczynu nie od ludzi lecz od Boga. Koniec to pesymistyczny refren bezsilnych, zaś początek jest wiosną dla nadziei.
Czy umiesz w chwilach konieczności poświęcać dobra niższe, by wybierać wyższe? Jeśli nie, zostań optymistą. Jeśli tak, już zamieszkujesz sanktuarium odnowionej nadziei.