Fragmenty książki "Mężczyzną i kobietą stworzył ich", poświęconej seksualności osób niepełnosprawnych intelektualnie
Jakiś czas temu przyjęliśmy do naszej wspólnoty Érica. Miał wówczas szesnaście lat9. W wieku czterech lat został umieszczony w szpitalu. Był niewidomy, głuchy, dotknięty głęboką niepełnosprawnością intelektualną i niezwykle cierpiał z powodu odrzucenia.
W szpitalu, lekarze i pielęgniarki co prawda otoczyli go opieką, ale żadne z nich nie było w stanie wyjść naprzeciw głębokiemu cierpieniu dziecka. Ich celem nie było przecież budowanie z nim trwałej, przepełnionej miłością więzi. Szpital to nie domowe ognisko, lecz miejsce, w którym po prostu udziela się ludziom pomocy lekarskiej.
Dziecko, które ma poczucie bezpieczeństwa i czuje się kochane, odpręża się, jego ciało jest rozluźnione. I odwrotnie, dziecko, które czuje się odepchnięte i porzucone jest spięte, spastyczne. W ten sposób chroni się przed nadmiernym cierpieniem wynikającym z poczucia niepewności i trwogi. Tak właśnie było w przypadku Érica: chłopiec szukał schronienia przed światem zewnętrznym, który postrzegał jako wrogie środowisko, niezdolne do odwzajemnienia jego uczuć, do wyjścia naprzeciw jego bólowi i potrzebie czułości. Skostnienie serca Érica przeniosło się na całe jego ciało. Jego mięśnie stały się twarde jak kamień. Kiedy trafił do nas, nie mógł nawet chodzić. Jak więc zdołał odnaleźć w sobie chęć do życia? Myślę, że stało się to możliwe, ponieważ odkrył, że jest kochany i akceptowany przez drugą osobę, wyrażającą gotowość do nawiązania z nim autentycznej, trwałej więzi — więzi nie zaborczej, lecz wyzwalającej.
Jako że Éric był dotknięty głuchotą i ślepotą, kontakt z nim nie mógł zaistnieć inaczej, jak tylko za pośrednictwem zmysłu dotyku. Jedyną drogą dotarcia do chłopca było obdarzenie go dotykiem pełnym czułości i szacunku — dotykiem, który koi, daje poczucie bezpieczeństwa i świadomość bycia kochanym. Éricowi trzeba było poświęcać bardzo wiele czasu: musieliśmy go kąpać, karmić, wychodzić z nim na spacer, bawić się z nim. Dzięki temu stałemu, regularnemu kontaktowi z drugą osobą, Éric z wolna odzyskał pewność siebie i odkrył, że jest kochany, że może się rozwijać i przedstawia dla nas niezwykłą wartość. Przez te siedem lat, które spędził w Arce, stał się bardziej spokojny, porzucił swój dawny zwyczaj histerycznego czepiania się każdej napotkanej osoby, wynikający z nieprzepartej potrzeby dotyku. Jednak do końca cierpiał na poważne zaburzenia. Do końca pozostały w nim jakieś zamknięte drzwi, a jego ciało niezmiennie cierpiało na spastyczność. Nie udało nam się odnaleźć klucza do serca Érica, nie zdołaliśmy zachęcić go do tego, aby nie ukrywał przed nami swojej wrażliwości; by z ufnością odważył się odwzajemnić okazaną mu czułość i miłość. Być może byłoby to dla niego zbyt niebezpieczne? Wszak, aby otworzyć swoje serce, musiałby na nowo przeżyć ten sam ból, to samo cierpienie; zmierzyć się z urazami z dzieciństwa, jakich doznał wtedy, gdy go porzucono. Musiałby podjąć ryzyko, narażając się na kolejny zawód, kolejne odrzucenie i rozczarowanie. Prawdopodobnie nie był na to gotowy. Nigdy się tego nie dowiemy.
Do innej wspólnoty Arki przyjęliśmy Yvette, która właśnie wyszła ze szpitala psychiatrycznego. Miała dwanaście lat i już wielokrotnie spotkała się z odrzuceniem. Zawsze określano ją mianem „wariatki”. Skrywała głęboką rzeczywistość swojego serca za murem agresji i zachowań aspołecznych. Odpowiedzialny za wspólnotę musiał poświęcić jej wiele czasu, nim wreszcie Yvette ukazała mu swoje prawdziwe oblicze. Nie od razu zdobył jej zaufanie. Osoby, które zostały głęboko zranione — a ona nią była — niełatwo otwierają swoje serce. Nie mają zaufania do miłych słów i sympatycznie wyglądających ludzi. Yvette bała się po raz kolejny przeżyć rozczarowanie i ból bycia odrzuconą, dlatego też wolała nie zawierać nowych znajomości. Zamknęła się w sobie, skrywając się głęboko we własnym wnętrzu. Potem zaczęła „testować” miłość, jaką jej okazywano, popełniając najprzeróżniejsze głupstwa i uciekając „z miejsca przestępstwa”. Zdawała się pytać: „Czy rzeczywiście ci na mnie zależy? Czy naprawdę mnie kochasz?”. I wreszcie nadszedł dzień, w którym niewinne dziecko, jakim była, odważyło się uwierzyć, że jest kochane i przyjąć okazywaną mu serdeczność. Dziewczynka otworzyła przed nami bramy swojego serca. I nic to, że wkrótce ponownie je zamknęła: przez krótką chwilę, po raz pierwszy życiu, zasmakowała komunii z drugą osobą i radości, jaka z niej wypływa. Kilka dni później ponownie odważyła się odwzajemnić naszą serdeczność. I tak zaczęła się gra w ciuciubabkę, zaczęły się przypływy i odpływy czułości, aż do dnia, w którym Yvette niemal całkowicie otworzyła dla nas swoje serce. Odnalazła spokój, zdecydowała się podjąć dialog. Nabrała ufności do osób dorosłych. Dziś czuje się kochana i dowartościowana, jest „u siebie”, uczy się kochać innych i nieść pomoc słabszym od siebie. Jednak potrzeba było dużo czasu i uwagi, dużo cierpień i walki, aby mogła dokonać tego przejścia. Podczas tych trudnych chwil, odpowiedzialny za wspólnotę tak mówił do mnie o Yvette: „Aby mogła przezwyciężyć to cierpienie i żyć, nadzieja, jaką w niej pokładamy, musi się okazać silniejsza od jej własnej rozpaczy”.
Éric i Yvette musieli zaznać miłości uzdrawiającej. Nie byli „po prostu” dziećmi niepełnosprawnymi umysłowo, którym trzeba okazać miłość. Byli dziećmi głęboko zranionymi, dziećmi, które straciły wiarę w siebie i innych, były wewnętrznie zdruzgotane i obolałe, ukryte za murami, które same stworzyły. Oboje potrzebowali miłości, która podniosłaby je z upadku, która pomogłaby im odzyskać wewnętrzną jedność. Niektóre dzieci odniosły tak głębokie rany, że poczuły się zmuszone do zerwania kontaktu z własnym sercem, ze swą nazbyt bolesną przeszłością. Zbudowały mury wewnętrzne, aby zapomnieć o dręczącym je poczuciu niepewności i niepokoju. Tymczasem jedyną drogą do przyszłości, do odzyskania nadziei, jest nawiązanie kontaktu z własną przeszłością. Po to, by odzyskać spokój i wolność, by móc się rozwijać, trzeba nie tylko odzyskać jedność wewnętrzną, lecz także pojednać się z własną przeszłością. Niektóre osoby nie są w stanie tego osiągnąć. Rana zadana ich sercu jest zbyt głęboka. Doświadczenie miłości uzdrawiającej stanowi dla dzieci i młodzieży — choć dla osób dorosłych także — rekompensatę tych aspektów miłości rodzicielskiej, których same nigdy nie zaznały. Osoby, które były pozbawione miłości swoich rodziców, łakną głębokiej i trwałej więzi z osobą dorosłą. Pragną dostrzec radość, jaką daje tej osobie możliwość przebywania w ich towarzystwie; pragną poczuć, że ten dorosły obdarza je zaufaniem, że jest dumny z nich i z postępów, jakie czynią. Miłość uzdrawiająca powinna być bardzo konkretna i prowadzić osoby, które są nią obdarzone, do odzyskania kontaktu z własnym ciałem, ze swoją istotą.
Dzięki tej czułej miłości, pełnej szacunku i przebaczenia, młodzi ludzie mogą stopniowo odkrywać piękno i świętość swojego ciała. Czując się dobrze we własnej skórze, postrzegając ciało jako najcenniejsze dobro, są gotowi do nawiązania rzeczywistej więzi z ciałem drugiej osoby. Aby uzyskać owo wewnętrzne uzdrowienie i wyzwolenie, będą potrzebowali czasu, choć może się zdarzyć i tak, że mimo podjętych wysiłków nigdy go nie osiągną. Może się okazać, że dorastający chłopiec — i nie ma tu znaczenia, czy jest niepełnosprawny, czy też nie — pozostanie rozdarty wewnętrznie i, cierpiąc na najprzeróżniejsze zaburzenia, pozostanie niezdolny do określenia właściwych granic w kontakcie z drugą osobą; będzie zbyt pośpiesznie dążył do nawiązania kontaktu fizycznego — co jest niebezpieczne dla obu stron, ponieważ prędzej czy później prowadzi do odrzucenia — bądź też będzie szukać schronienia za murami, które budował w sobie przez długie lata, unikając wszelkich kontaktów. Ów rozdźwięk pomiędzy sferą płciowości i serca, pomiędzy poszukiwaniem przyjemności seksualnej dla niej samej a dążeniem do nawiązania głębokiej i autentycznej więzi z drugą osobą, może z czasem przybierać na sile. Najważniejsze jest, abyśmy — stojąc w obliczu tego cierpienia — zaakceptowali zaistniałą sytuację, żyjąc obok tej osoby, szanując jej wewnętrzne rozdarcie i nieustannie pielęgnując w sobie nadzieję, jaką w stosunku do niej żywimy. Wszyscy nosimy w sobie rany, które nigdy się nie zabliźnią: oznacza to, że nawiązanie relacji z innymi jest dla nas rzeczą niezwykle trudną i złożoną — zwłaszcza wówczas, gdy relacje te dotyczą sfery ciała i seksualności. Nigdy nie zostaniemy całkowicie uzdrowieni, całkowicie wyzwoleni.
Co zatem skłania nas do nieustannego podtrzymywania, do pielęgnowania relacji z innymi? Co skłania nas do tego, abyśmy stawali się coraz bardziej czuli i wrażliwi w stosunku do osób, które kochamy? Abyśmy okazywali szacunek i otwartość osobom, które nadwyrężają naszą cierpliwość do granic?
9 Éric zmarł w chwili, gdy do wydawcy trafiał rękopis niniejszej książki. Autor dzieli się z czytelnikiem tą smutną nowiną w przedmowie do pierwszego wydania, które zostało zadedykowane — między innymi — właśnie Éricowi (przypis tłumaczki).
opr. aw/aw
Jean Vanier
Mężczyzną i kobietą stworzył ich Wydawnictwo Święty Wojciech 2010 |
wybrane fragmenty:
WSTĘP 1. ZRANIONE SERCE Rozczarowanie rodziców / Cierpienia dziecka / Niepokój i stany lękowe / Uzdrowienie serca / Rola pośrednika / Doznanie Bożej miłości / Strata, żałoba i miłość Boga 2. WYCHOWANIE I WYMAGANIA Potrzeba atmosfery jedności i zgody / „Tak” dla rozwoju / Czułość nie wystarczy / Wyzwania procesu edukacji / Nie bójmy się stawiania wymagań / Edukacja serca |