Niepokój i stany lękowe

Fragmenty książki "Mężczyzną i kobietą stworzył ich", poświęconej seksualności osób niepełnosprawnych intelektualnie

Permanentny niepokój jest straszną rzeczywistością, jednym z najcięższych cierpień, jakie może dotknąć człowieka. Właśnie dlatego ma zastosowanie jako narzędzie tortur: ilekroć oprawcy wprowadzają swoje ofiary w stan niepewności i lęku, doprowadzają je do kompletnego rozstroju i poczucia zagubienia. Łamią ich wolę i, koniec końców, bez trudu wydobywają zeznania.

Niepokój rodzi się w rejonie splotu słonecznego będącego siedzibą ludzkich emocji, by następnie rozprzestrzenić się na całe ciało, burząc równowagę wewnętrzną człowieka i wprowadzając go w stan rozedrgania. Osoba traci jasność rozumowania i jasnego osądu, popada w zamęt. Cierpi na zaburzenia łaknienia i snu. Odczuwa wilczy apetyt i wykazuje nadmierną potrzebę snu lub, przeciwnie, cierpi na bezsenność i jadłowstręt.

Ów stan napięcia wewnętrznego jest tak wyniszczający, że staje się ciężarem ponad ludzkie siły. Także i dzieci muszą się przed nim chronić. Nie znajdując miłości, której potrzebują, doświadczają nieznośnego uczucia pustki. Aby przetrwać i uniknąć bólu, szukają schronienia w świecie fantazji lub wypracowują mechanizmy obronne: odcinają się od własnego serca, bowiem serce nieustannie poszukuje miłości. Popadają w stan zaskorupienia, który może przybrać formę psychozy. Jeśli natomiast wytworzone bariery nie są aż tak bardzo hermetyczne, ich istnienie może się przejawiać niestabilnością psychiczną i emocjonalną, niekiedy depresją, nadpobudliwością, apatią bądź agresją.

W przypadku osób dorosłych lub młodzieży w okresie dojrzewania mechanizmy obronne mogą przybrać najprzeróżniejsze formy. Dla niektórych będzie to nadaktywność, dla innych — pragnienie wygranej i sukcesu, dążenie do zdobycia dominacji w szkole, w sporcie, w pracy itp. Jeszcze inni zechcą szukać rekompensaty w alkoholu, narkotykach, seksie i zwariowanej pogoni za przyjemnością i rozrywką. Bywają także i tacy, którzy zapadają na depresję, chorobę psychiczną lub schodzą na drogę przestępstwa.

Ilekroć widzę, jak Éveline wali głową o podłogę, ilekroć słyszę w środku nocy krzyk Roberta, błagającego, by obciąć mu narządy płciowe, kiedy widzę Luca biegającego bez sensu w kółko lub patrzę na ściągniętą twarz Georges'a — wiem, że każde z nich jest trawione przez głęboki niepokój i nieznośną wewnętrzną trwogę.

Małe dziecko z niepełnosprawnością intelektualną, mające poczucie, że jest dzieckiem niechcianym i niepotrzebnym, szuka ucieczki od rzeczywistości, próbuje się chronić.

„Zaskorupia” swoje ciało i serce, doświadczając czegoś w rodzaju śmierci wewnętrznej. W takim dziecku ustaje przepływ życia. Permanentny wewnętrzny niepokój uniemożliwia mu spokojny rozwój, blokuje niektóre z funkcji psychicznych. Konsekwencją takiego stanu rzeczy mogą być zaburzenia mowy i funkcjonowania mózgu, a nawet nieprawidłowości w rozwoju psychomotorycznym. W ten sposób zaczyna się rozpad jego istoty.

Wciąż mam w pamięci Marca, który — siedząc obok mnie w kaplicy — nieustannie powtarzał: „We mnie siedzi diabeł, we mnie siedzi diabeł...”. Dzieje Marca to historia człowieka odrzuconego: urodził się w szpitalu psychiatrycznym, został porzucony przez matkę i adoptowany, jednak próba adopcji się nie powiodła. Wielokrotnie przechodził z rąk do rąk, aż w końcu trafił do zakładu opiekuńczego dla psychicznie chorych, skąd jednak — z powodu przejawianej przez niego skłonności do agresji — został odesłany go do szpitala psychiatrycznego. Do Arki trafił w wieku dwudziestu siedmiu lat. Nigdy wcześniej w swoim życiu nie udało mu się nawiązać trwałej, intymnej więzi z osobą dorosłą. Jako że nieustannie zmieniał miejsca pobytu, nigdy w życiu nie dane mu było usłyszeć, by ktoś zwrócił się do niego następującymi słowy: „Jesteś moim ukochanym synem, moją radością. Łączy nas więź, której nikt nie rozdzieli. Cokolwiek zrobisz, zawsze będziesz moim dzieckiem”. Marc nie miał korzeni.

Czy mógł czuć się godny miłości, skoro nigdy nie był kochany? A skoro nie był godny miłości, to najprawdopodobniej oznaczało, że po prostu na nią nie zasługiwał. Logika miłości jest nieubłagana. Marc był niezdolny do okazania zaufania sobie samemu, ponieważ wcześniej nikt nigdy nie obdarzył go zaufaniem. Nikt nigdy nie nawiązał z nim trwałej relacji. Dlatego też Marc stworzył sobie negatywny obraz samego siebie.

Być może w przypadku Marca mamy do czynienia z przypadkiem skrajnym, szczególnym, jednak musimy pamiętać, że wiele osób dotkniętych niepełnosprawnością intelektualną cierpi z powodu zniekształconego obrazu samych siebie. Spojrzenie, jakim obrzucamy innych, wywiera głęboki wpływ na ich własny sposób postrzegania siebie. Zawsze jest ono nośnikiem pewnej informacji, pewnego przekazu: może wyrażać aprobatę, przyjaźń lub miłość, obojętność, obrzydzenie lub pogardę. Osoby, których spojrzenia systematycznie unikamy, czują się odrzucone. W miarę upływu czasu nabierają przeświadczenia, że są zupełnie bezwartościowe, aż w końcu same nie są w stanie na siebie patrzeć. To właśnie dzieje się z tymi, którzy — z racji swej niepełnosprawności lub z innego powodu — zostali zepchnięci poza nawias społeczeństwa. Carol, która trafiła do jednej z naszych wspólnot, od najwcześniejszego dzieciństwa była uważana za przygłupią, choć wcale nią nie była. Stała się niewolnicą takiego obrazu siebie i w żaden sposób nie mogła się z niego uwolnić.

Pamiętam także Michela. Zdobywszy złoty medal na olimpiadzie dla osób z niepełnosprawnością intelektualną, wybuchnął płaczem i spytał: „Czy sądzisz, że moja matka teraz uwierzy, że jestem zdolny do czegoś dobrego?”. Podobnie było w przypadku Gertrudy. Kiedy spytano ją, czy kiedyś chciałaby wyjść za mąż, odparła: „Ja nigdy nie wyjdę za mąż, bo moja mama powiedziała, że gdybym to zrobiła, mogę urodzić dziecko takie samo, jak ja jestem”. Zawsze jestem głęboko zdumiony, widząc, jak bardzo każdy z nas jest odbiciem obrazu, jaki projektuje na niego otoczenie. Gloria, mieszkająca w jednej z naszych wspólnot w dzielnicy dla ubogich jednego z miast Ameryki Łacińskiej, jest dziś inną osobą niż w czasach, gdy jeszcze mieszkała ze swoją rodziną. Najbliżsi nieustannie okazywali jej wzgardę, a sąsiedzi traktowali ją jak „wariatkę”.

Tymczasem w Arce patrzymy na nią z nadzieją, szacunkiem i zrozumieniem, dzięki czemu Gloria staje się coraz bardziej przystosowana, bardziej uporządkowana, choć wciąż jeszcze miewa swoje napady. Podobne do niej dziewczęta nieustannie wypatrują spojrzenia drugiego człowieka. Pragną się zorientować, czy spojrzenie to wyraża strach, osąd, poczucie wyższości lub pogardę, czy — przeciwnie — jest spojrzeniem pełnym ciepła i zrozumienia, wyrażającym radość z powodu przebywania w ich towarzystwie. Spojrzenie drugiego człowieka działa jak zwierciadło, ukazując nam, kim jesteśmy. „Kim dla ciebie jestem?” Gloria jest taka, jaką widzą ją inni. Potrafi wyczuć nawet najbardziej subtelny niuans: „Lubisz mnie, bo coś ci dałam? Lubisz mnie, bo czynię postępy? Lubisz mnie, bo dzięki mnie twoje życie nabiera sensu?”. Czy może: „Lubisz mnie dla mnie samej, ponieważ moje życie ma sens?”.

To tylko kilka przykładów, choć mógłbym je cytować w nieskończoność. Każdy z nich wyraża głębokie cierpienie osoby z niepełnosprawnością intelektualną i każdy stanowi dowód na to, że negatywny i rozbity obraz siebie, jaki osoby te sobie stworzyły, jest jedynie odbiciem postrzegania tych osób przez otoczenie. Pewnego razu, podczas sesji dla wychowawców-specjalistów, doktor Françoise Dolto, psychiatra dziecięcy, wyjaśniała, w jaki sposób dziecko o skłonnościach psychotycznych utożsamia się z ludzkimi odchodami. Wciąż spotykając się z odrzuceniem, postrzega siebie jako coś niedobrego, skutkiem czego identyfikuje się z tym, co w jego odczuciu jest złe, z czymś, czego trzeba się pozbyć, bo brzydko pachnie. Niezwykła natomiast jest miłość, jaką osoby z niepełnosprawnością intelektualną obdarzają swoich rodziców — nawet wówczas, gdy były przez nich źle traktowane czy spotkały się z odrzuceniem. Wciąż mają nadzieję na cudowne, radosne spotkanie z rodzicami, mimo że nadzieje te są zazwyczaj płonne i nieuzasadnione. Nigdy nie słyszałem, aby którekolwiek z nich krytykowało czy osądzało swoich rodziców. Niestety najbardziej tragiczne jest to, że postępując w ten sposób, same wydają na siebie wyrok: jakby rzeczywiście zasługiwały na odrzucenie. Rozwija się w nich głębokie poczucie winy, ponieważ myślą, że to one same są złe. Fakt, iż dziecko zostało porzucone przez swoich rodziców — podczas gdy potrzebuje opieki, żywności, zabiegów pielęgnacyjnych — jest dla niego czynnikiem głęboko destabilizującym. Nagle rozpada się cały jego świat. Wówczas dziecko, pragnąc zapanować nad bólem i emocjami, mówi sobie: „Zasługuję na ich pogardę. Jeśli uznam swoją winę, mogę mieć nadzieję, że — podejmując walkę — naprawię istniejący stan rzeczy”. Taki sposób myślenia oczywiście prowadzi donikąd, a jedyny skutek, który przynosi, to jeszcze większy ból i poczucie izolacji, poczucie bycia odrzuconym.

Pozwólcie, że opowiem wam historię Betty. Wychowała się u boku niezwykle dokuczliwej matki. Przeżyła tak trudne chwile, że dziś nie jest w stanie przyjąć pomocy od jakiejkolwiek kobiety bez szykanowania jej — niejako w odruchu zemsty. Jednak czy rzeczywiście powoduje nią pragnienie „zemsty”? Czyż nie jest to raczej wołanie: „Widzisz, jestem zbyt odpychająca, nigdy nie zdołasz mnie pokochać!”? Tym samym wciąż na nowo przeżywa konfl ikt ze swoją matką. Kolejną z trudności, jaką napotyka dziecko — choć jest to prawdą także w odniesieniu do każdej innej relacji międzyludzkiej — jest skłonność do idealizowania rodziców (lub drugiej osoby) i czynienia z nich pewnego rodzaju bożyszcz. Stają się bóstwami, których zadaniem jest zaspokojenie wszelkich pragnień i potrzeb. Wraz z nadejściem rozczarowania dziecko może odnieść wrażenie, że to jego wina, że zostało odrzucone, ponieważ nie spełniło ich oczekiwań.

Mam w pamięci jedno z naszych roboczych spotkań w Arce, poświęcone mężczyźnie cierpiącemu na poważne zaburzenia, który został odrzucony przez rodzinę. Doktor Franko będący wówczas psychiatrą w naszej wspólnocie, powiedział o nim: „On czuje się winny, że żyje”. Wielu ludzi spośród tych, którzy trafili do Arki, ich własne rodziny określały jako osoby trudne i nie do zniesienia (i rzeczywiście często takimi były). Mówiono o nich „debile”, „niedorozwinięci”, źle ich traktowano. Nie dziwi zatem fakt, iż ludzie ci żyli w poczuciu winy, biorąc na siebie odpowiedzialność za łzy i niepokój swoich rodziców. W tym kontekście nie dziwi także i to, że — nie mogąc znieść tak wielkiego cierpienia — całkowicie „odcięły się” od swoich serc, od swoich prawdziwych uczuć.

Niezrozumiałe dla otoczenia zachowanie osób, nacechowane agresją bądź apatią, całkowicie tłumaczy głębokie rozdarcie wewnętrzne, jakiego te osoby doświadczają. Skoro nikt nigdy nie uznał żadnej z nich za prawdziwą, zdolną do rozwoju istotę ludzką, trudno im nawiązać rzeczywistą więź z drugą osobą. Jako że inni dotychczas traktowali je przedmiotowo, one także traktują wszystkich innych jak przedmioty. Nie są w stanie zrozumieć, że mogłyby obdarzyć drugą osobę życiem i szczęściem. Aby dalej żyć, potrzebują przejść od negatywnego obrazu siebie, jaki sobie wytworzyły, do obrazu pozytywnego. Od poczucia nieużyteczności, do świadomości wartości, jaką reprezentują. Kto mógłby im pomóc w dokonaniu tego przejścia?

Podobne rozdarcie wewnętrzne nie dotyczy wyłącznie osób z niepełnosprawnością intelektualną. Może także dotknąć każde inne dziecko żyjące w poczuciu odrzucenia przez rodziców, ze świadomością, że jest niechciane. Ono także musi się bronić przed cierpieniem, które jest dla niego cierpieniem nie do zniesienia. Nie mogę zapomnieć skazańca odsiadującego wyrok za porwanie dziecka. Powiedział mi, że w wieku ośmiu lat usłyszał od matki następujące słowa: „Gdyby pigułki były bardziej skuteczne, nie byłoby cię tu dzisiaj”. Podobne symptomy depresji występują często u osób wzgardzonych ze względu na swoje pochodzenie, ubóstwo lub inwalidztwo. Właściwie jestem zdania, że podobne rany są zadawane sercom wszystkich dzieci — rzecz jasna w stopniu o wiele bardziej łagodnym. Każde dziecko, w pewnym momencie swojego życia, doznaje zawodu za strony swoich rodziców, czuje się przez nich odrzucone, niechciane, niekochane. Rodzice także przeżywają trudne chwile, mają własne potrzeby i problemy i nie zawsze są w stanie poświęcić dzieciom tyle uwagi, ile te potrzebują. A przecież serce dziecka jest tak bardzo kruche i delikatne! Tego typu rany zapisują się w ludzkiej podświadomości, stając się źródłem trudności w nawiązywaniu zdrowych relacji międzyludzkich, a nawet przyczyną zaburzeń na tle seksualnym.

Większość dzieci ma dość sił i środków, by poradzić sobie z poczuciem odrzucenia. Są dość silne, aby znieść rozłąkę ze swoimi rodzicami. Jednak osoby niepełnosprawne intelektualnie — nawet jeśli natura obdarzyła je pewnego rodzaju zdolnością przystosowania i siłą zewnętrzną — w obliczu odrzucenia mogą się czuć zupełnie zagubione. Wykazują skłonność do zapadania w swoisty „niebyt” lub popadania w głęboką rozpacz. Na szczęście mechanizmy obronne, jakimi dysponują, są rozwinięte w dużo mniejszym stopniu niż w przypadku „zdrowych” dzieci, które wykazują zdolność do wzmacniania barier wewnętrznych siłą własnej woli. Dlatego kiedy tylko nadejdzie nadarzająca się po temu sposobność, wiele osób niepełnosprawnych o wiele łatwiej burzy mury, jakimi się otoczyły, by nawiązać autentyczną relację z drugą osobą.

Jednocześnie jednak dla osoby z zewnątrz, która obserwuje życie rodzin — tych żyjących w jedności i tych, które cierpią z powodu podziałów — jest rzeczą oczywistą, że bez względu na osobowość i starania rodziców — nadopiekuńczych, powściągliwych lub pełnych miłości i troski — rana w sercu dziecka nie jest tylko i wyłącznie wynikiem przyjętej przez nich postawy. Nawet najwspanialsi rodzice nie są w stanie zaspokoić absolutnie wszystkich potrzeb dziecka. Mogą je kochać, ale nie mogą zmusić jego serca do miłości. To oczywiste, że w dzieciach znajdują się niezwykłe pokłady niewinności i piękna, ale też — i to niezależnie od starań rodziców — jest w nich wiele lęków, słabości i egoizmu. W sercu każdego dziecka zionie ta pustka, którą może wypełnić jedynie miłość nieskończona. Na tym polega piękno i dramat każdej ludzkiej istoty, a słowa świętego Augustyna: „Stworzyłeś nas bowiem jako skierowanych ku Tobie. I niespokojne jest serce nasze, dopóki w Tobie nie spocznie”aaania, odnoszą się do każdego człowieka. Rana w sercu dziecka, jego egoizm i strach, rodzą się z bardziej lub mniej uświadomionego poczucia tej pustki, którą odczuwamy także my wszyscy i którą rozpaczliwie, aczkolwiek bezskutecznie, staramy się wypełnić. Pustka ta jest źródłem wewnętrznego niepokoju, lecz jeśli dziecko ma choć trochę wiary w siebie, ten niepokój może stać się bodźcem do otwarcia się na innych i na prawdę.

Wydaje mi się, że doktryna chrześcijańska, mówiąca o pierwotnym pęknięciu ludzkiego serca, czyli o grzechu pierworodnymaaania, jest rzeczywistością, dla której bardzo łatwo znaleźć potwierdzenie. Błędem byłoby sądzić, że gdyby nie przemoc, do której uciekają się zarówno rodzice, jaki i całe społeczeństwo, mielibyśmy wyłącznie dzieci piękne, kochające, szczęśliwe i przejawiające jedność wewnętrzną. Nieprawda. Serce każdego z nas jest popękane, pełne lęku i słabości oraz najprzeróżniejszych mechanizmów obronnych, którymi próbujemy zamaskować własną słabość. Znajdziemy tam także wolę ucieczki przed cierpieniem, a także ciemność. Mimo to dzieci, które żyją w atmosferze miłości, zazwyczaj są w stanie znaleźć w sobie dość sił i nadziei, aby iść naprzód i nie ustawać w poszukiwaniach autentycznego spełnienia.


aaania Święty Augustyn, Wyznania, I,1, tłumaczenie: Zygmunt Kubiak, Znak, Kraków 1994.

aaania Więcej o pierwotnym pęknięciu serca zob. np.: Józef Augustyn, Ból krzywdy, radość przebaczenia, Wydawnictwo M, Kraków 2000. Rozdział II, Dlaczego ludzie siebie krzywdzą? (przypis tłumaczki).

opr. aw/aw

 

 

Niepokój i stany lękowe
Jean Vanier
Mężczyzną i kobietą
stworzył ich


Wydawnictwo Święty Wojciech 2010
wybrane fragmenty:

 

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama

reklama