Na pokaz filmu Smarzowskiego dla dziennikarzy wybieram się w sutannie. Zabawa w chowanego, to dla dzieci.
Ruszyła akcja reklamowa najnowszego filmu Wojciecha Smarzowskiego: „Kler”. Szerokiej publiczności film będzie prezentowany w kinach dopiero od 28 września. Wcześniej jednak będą mogli go zobaczyć dziennikarze i uczestnicy Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni.
Już sam tytuł filmu wskazuje, kim są jego bohaterowie. W wywiadach reżyser potwierdza, że ma zamiar obnażyć prawdę o patologiach kapłańskiego życia. Szczególnie zaś chce zwrócić uwagę na problem pedofilii wśród duchownych, z którym Kościół w Polsce nie rozliczył się tak, jak potrzeba. Reżyser zastrzega przy tym, że nie podejmuje polemiki na temat wiary ani nie krytykuje osób wierzących. Biznesowo to poniekąd zrozumiałe: nie można obrażać potencjalnych widzów w kraju, gdzie ponad 90 proc stanowią katolicy.
Próbkę spojrzenia Smarzowskiego na duchowieństwo mieliśmy w jego filmie „Ksiądz”, a jeszcze bardziej w zrealizowanym z Arkadiuszem Jakubikiem spocie zespołu „Dr Misio”. Tym razem reżyser postarał się bardziej, aby prezentowany przez niego obraz wyglądał na wiarygodny. Patrząc choćby na Janusza Gajosa, grającego abp. Mordowicza, trudno nie zauważyć, że jest on ucharakteryzowany na jednego z polskich metropolitów – oczywiście nie tych „otwartych”. Akcja filmu rozgrywa się zasadniczo w archidiecezji krakowskiej, gdzie ludzie szczególnie odczuwają swój związek z parafią, kurią biskupią i Watykanem. To też chyba nie przypadek.
Film ma wstrząsnąć Kościołem w Polsce. Przyznaje to zarówno reżyser, jak i ci, którzy, zapoznawszy się ze scenariuszem, poparli dofinansowanie filmu sumą 2 mln z budżetu Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej. Krzysztof Zanussi w wywiadzie dla „Gościa Niedzielnego” nie kryje, że poparł dofinansowanie, ponieważ: „Tam nie ma żadnych wymysłów. Sam rozpoznaję pokazanych w nim duchownych (…) Zrobiłem to, bo wierzę, że spowodowany nim wstrząs, może Kościołowi wyjść na zdrowie”.
Wstrząsać, grać emocjami i działać na wyobraźnię widzów Wojciech Smarzowski potrafi jak mało kto. Udowodnił to, choćby reżyserując „Wołyń”. Ukraińców przedstawił jako rezunów gorszych od Niemców. Naturalistycznie odtworzone przed kamerą sceny pedofili i innych księżowskich podłości też głęboko zapadną w pamięć i będą kształtować wyobraźnię odbiorców. A wyobraźnia w kształtowaniu negatywnych emocji jest o wiele bardziej skuteczna niż argumenty rozumu. Na nic wtedy zapewnienia, że to wszystko dotyczy garstki duchownych.
Smarzowski w specjalnym oświadczeniu zastrzega: „Nasz film to wizja artystyczna oparta na wielu prawdziwych wydarzeniach, sytuacjach, które miały miejsce gdzieś i kiedyś”. Problem w tym, że te „prawdziwe wydarzenia”, pozbierane i zaprezentowane w kilkudziesięciominutowym filmie, będą mieć siłę ładunku kumulacyjnego, który przebija najtwardsze pancerze. Co można zrobić w tej sytuacji? – pytał mnie niedawno jeden z hierarchów. Filmu nie da się przecież zatrzymać. Nawet nie warto próbować. Zresztą, w ślad za filmem Smarzowskiego pójdą inne obrazy i publikacje.
Na to wszystko trzeba spojrzeć w świetle Biblii. Wszak Kościół we wszystkim powinien kierować się Słowem Bożym, jeśli naprawdę w nie wierzy. Czytaliśmy niedawno podczas Mszy Świętych wymowny tekst o Asyryjczykach, których Bóg użył jako rózgi swego gniewu wobec Izraela – Ludu Bożego, który stał się narodem bezbożnym (por. Iz 10,5-6). Tak było wielokrotnie w historii zbawienia, że kiedy Żydzi popadali w zatwardziałość serca, przestając słuchać Mojżesza i proroków, to Bóg posługiwał się poganami, aby pokarać lud i skłonić go do nawrócenia. Czy dzisiaj takim „Asyryjczykiem” nie może być dla nas Samorzowski?
Chrystus wzywał swoich uczniów, aby byli „roztropni jak węże i nieskazitelni jak gołębie”. Najlepiej żeby wszyscy duchowni byli nieskazitelni, jak białe gołębice. A jeśli nie są? Wtedy pasterze Kościoła muszą się zdobyć na roztropność węży, o których starożytni mówili, że gady te są nie tylko czujne i ostrożne, ale w razie zagrożenia potrafią nawet odrzucić własny ogon, żeby ratować głowę. W przypadku drastycznych nadużyć i skandali odwoływanie się do miłosierdzia jest bałamutne i demoralizujące. – Miłosierdzie nie może być szpachlą, którą się wszystko pokrywa – mówił przed odlotem do Medziugoria abp Henryk Hoser SAC. Mądrym to powinno wystarczyć.
Ja na pokaz filmu Smarzowskiego dla dziennikarzy wybieram się w sutannie. Zabawa w chowanego, to dla dzieci.
"Idziemy" nr 30/2018
opr. ac/ac