Rozmowa z abp. Issamem Johnem Darwishem z katolickiego Kościoła melchickiego w Libanie o przyczynach wojny w Syrii, sytuacji chrześcijan na Bliskim Wschodzie i pomocy uchodźcom w Libanie
Z abp. Issamem Johnem Darwishem z katolickiego Kościoła melchickiego w Libanie o przyczynach wojny w Syrii, sytuacji chrześcijan na Bliskim Wschodzie i pomocy uchodźcom w Libanie rozmawia Przemysław Radzyński
Jakie jest aktualnie największe zmartwienie Księdza Arcybiskupa?
– Ponieważ moja diecezja leży przy granicy z Syrią, to najważniejsze pytanie, na które szukam odpowiedzi, dotyczy tego, jak w długiej perspektywie opiekować się uciekinierami z Syrii i Iraku. Jaką dać im propozycję, czym zmotywować, w jaki sposób zostawić nadzieję na powrót w ich rodzinne strony.
A co z lokalną ludnością?
– W Libanie mieszka około pięciu milionów ludzi. Przez ostatnie lata ta liczba się niemal podwoiła – oficjalnie mówi się o dwóch milionach emigrantów, a nieoficjalnie podaje się, że jest ich dwa razy więcej. To rodzi poważne problemy dla lokalnej ludności – gdy ze względu na trudności ze znalezieniem pracy Syryjczycy godzą się na niższe zarobki, równocześnie pracy nie mają Libańczycy albo zmuszeni są pracować za mniej. Jak w takiej sytuacji przekonać Libańczyków, że tylko dobre przyjęcie uchodźców, niejako przechowanie ich na czas wojny, pozwoli im łatwiej wrócić do swoich krajów?
Miejscowości Bekaa czy Zahle w diecezji Księdza Arcybiskupa są oddalone o kilkanaście kilometrów od granicy z ogarniętą wojną Syrią. To naturalne, że szukają ratunku najbliżej swoich domów.
– Wielu z nich nie chce przecież opuszczać swoich rodzinnych stron. Ale też nie chcą żyć pod bombami, w stałym zagrożeniu życia. Co mają zrobić z dziećmi, które przez pięć lat nie chodzą do szkoły? Ale kiedy skala przybywających do Libanu uchodźców jest tak wielka, nie jesteśmy w stanie sami zapewnić im pomocy. Tym bardziej cenimy zaangażowanie np. Pomocy Kościołowi w Potrzebie, która jest z nami od początku konfliktu.
Sami nie dalibyście rady?
– Staramy się oczywiście zaspokajać wszystkie potrzeby, ale przy tak dużej fali emigracji te koszty są olbrzymie. Czasami chodzi o utrzymanie dla 8-10 tysięcy osób. To jest bardzo kosztowne. Bez systematycznych wpłat na zakup żywności, leków, opału czy pomocy przy wynajmowaniu mieszkań nie bylibyśmy w stanie prowadzić pracy u podstaw.
Gesty solidarności płynące chociażby z Polski są dla nas bardzo ważne. Szczególnie istotna jest ta pomoc dla chrześcijan, bo oni – ze względów bezpieczeństwa – często nie rejestrują się jako uchodźcy. Nie mając odpowiedniego statusu, nie mogą prosić o wsparcie – mogą na nie liczyć tylko od Kościoła.
Dlaczego chrześcijanie omijają obozy dla uchodźców?
– Jako mniejszość religijna często są w nich prześladowani. Dlatego po kilka rodzin wynajmują wspólnie mieszkanie albo garaż. Ale brak wpisu do odpowiedniego rejestru uniemożliwia im staranie się o konkretną pomoc. Do organizacji międzynarodowych zgłaszają się raczej ci, którzy planują emigrować z Libanu – status uchodźcy im to ułatwia.
Dużo osób decyduje się opuścić Liban?
– Z mojego miasta około stu rodzin na przestrzeni ostatnich pięciu lat wyjechało do USA, Kanady, Australii i krajów europejskich, a sto pięćdziesiąt rodzin wróciło do Syrii.
W wielu swoich wypowiedziach podkreśla Ksiądz Arcybiskup, że trzeba zrobić wszystko, by nie zniknęła obecność chrześcijan na Bliskim Wschodzie. Dlaczego?
– Ponieważ ta obecność jest równie istotna dla chrześcijan, jak i dla muzułmanów. Proszę sobie wyobrazić Bliski Wschód bez chrześcijan. Wyobraźmy sobie ojczyznę Jezusa Chrystusa bez chrześcijan. Wielu szejków i ludzi zajmujących wysokie pozycje społeczne w świecie islamu mówi, że jeśli chrześcijanie opuszczą Bliski Wschód, to zapanuje tam ciemność.
Jeśli pozwolimy na „wyczyszczenie” Bliskiego Wschodu z chrześcijan, to dialog między wielkimi religiami, między cywilizacją Zachodu i Orientu nie będzie możliwy. Chrześcijanie na Bliskim Wschodzie stanowią pomost pomiędzy kulturą islamu i kulturą europejską.
I te dwa światy na Bliskim Wschodzie przez lata dobrze ze sobą współżyły.
– Były trudności i niepokoje, ale to nie jest ten typ islamu, jaki mieliśmy w Afryce, gdzie wyniszczono kościoły – na Bliskim Wschodzie przez tyle wieków udawało się chrześcijanom żyć z muzułmanami. Ale ekstremizm podsycany i opłacany przez Arabię Saudyjską i Kuwejt doprowadził do dzisiejszej sytuacji.
W kontekście, w którym rozmawiamy Kościół traktowany się trochę jako instytucja charytatywna – a to przede wszystkim instytucja religijna. Jak wygląda życie religijne w diecezji Księdza Arcybiskupa?
– Od pierwszej grupy, która przybyła z Syrii, troszczyliśmy się o to, żeby mieli swoje kaplice, żeby mieli księży, którzy się będą nimi opiekować.
Wiele osób przeżyło traumę wojny i od samego początku nasz Kościół w tym aspekcie troszczył się o uchodźców, zapewniając im pomoc psychologiczną. Żeby integrować społeczność libańską z syryjską, organizujemy letnie obozy dla dzieci, a także dla osób starszych. Staramy się także, żeby syryjskie kobiety pracowały razem z Libankami, bo to stwarza okazję do lepszego poznania.
Jak wierni Księdza Arcybiskupa traktują przybyszów?
– Z powodu geograficznej bliskości od samego początku czuliśmy się za nich odpowiedzialni. Otrzymują od nas co tydzień paczki żywnościowe, dbamy o opiekę medyczną, szukamy dla nich dachu nad głową, a zwłaszcza dla młodych poszukujemy pracy, żeby nie pozostawali bezczynni i mogli swoim rodzinom przynieść jakiekolwiek wsparcie. Ci Syryjczycy czują się u nas jak w domu – dobrze im w naszym Kościele. Niektórzy przychodzą codziennie, szukają kogoś, z kim mogliby porozmawiać albo komu mogliby wyrzucić z siebie to, co przeżyli. Od samego początku wojny czujemy, że problem uchodźców to nasza sprawa i pomagamy im na tyle, na ile pozwalają nasze możliwości.
Ksiądz Arcybiskup pyta Pana Boga, kiedy na Bliskim Wschodzie zapanuje pokój?
– Nie stawiam takich pytań Bogu, bo w tym, co dzieje się na Bliskim Wschodzie, widzę międzynarodowy plan skierowany przeciwko Irakowi i Syrii. Media zachodnie bardzo źle naświetlają ten problem, kierując się interesem politycznym i gospodarczym swoich rządów. Mamy wielki problem polityczny między dwoma graczami sceny międzynarodowej, czyli Stanami Zjednoczonymi i Rosją. Mamy też problem bardziej lokalny – niektórzy uważają, że jedną z przyczyn wojny był brak zgody syryjskiego rządu na przeprowadzenie gazociągu do Europy z Kataru.
Ta sytuacja jest bardzo złożona i wielopłaszczyznowa, ale trzeba mieć świadomość, że jeszcze pięć lat temu nikt w Syrii nie wiedział, czym są napięcia między poszczególnymi stronnictwami islamskimi albo między muzułmanami a chrześcijanami. Wojnę zaogniają wpływy zewnętrzne, opłacanie radykałów, bojowników i terrorystów.
Jeśli pyta mnie pan, kiedy nastąpi pokój na Bliskim Wschodzie, to odpowiadam, że wtedy kiedy dwaj wielcy gracze – Rosja i Stany Zjednoczone – dogadają się ze sobą. To jest najprostsze rozwiązanie całego problemu bliskowschodniego. Poza tym najlepszą formą pomocy, jaką kraje Zachodu mogą wyświadczyć, jest zaprzestanie wysyłania broni na Bliski Wschód oraz finansowania fanatyzmu.
O to się Ksiądz Arcybiskup modli?
– Codziennie modlę się o pokój, tak jak wiele innych osób. Szczególnie w mojej modlitwie obecne są dzieci i młodzież. Chciałbym, żeby oni mieli nadzieję.
Dopóki nie ma pokoju, zwłaszcza chrześcijanom na Bliskim Wschodzi grozi śmierć. Ksiądz Arcybiskup jest na to gotowy?
– Muszę być z moimi ludźmi, ale nie wiemy, co się stanie w najbliższym czasie. Księży i biskupów także porywa się i morduje. Nikt z nas nie wie, kto będzie następny. Ja jestem gotowy.
Abp Issam John Darwish: Arcybiskup Zahlé w Libanie, posługuje w Bekato na granicy libańsko-syryjskiej. Przewodniczący libańskiej komisji ds. dialogu chrześcijańsko-muzułmańskiego.
opr. ac/ac