Fragmenty książki "Moje dziecko gdzieś na mnie czeka. Opowieści o adopcjach"
Katarzyna Kolska Moje dziecko Opowieści o adopcjach |
Pisząc o adopcji, nie można pominąć biologicznych matek, które decydują się na oddanie dziecka innej rodzinie. Świadomie piszę: matek, bo ojcowie w całej tej trudnej sytuacji są najczęściej nieobecni. Może to właśnie jeden z powodów, dla których część kobiet pozostawiona przez swoich mężów czy partnerów, wiedząc, że nie może liczyć na nikogo z bliskich, podejmuje taką dramatyczną decyzję.
W świadomości społecznej kobieta, która oddaje swoje dziecko, jest wyrodną matką pozbawioną wrażliwości, uczuć, instynktu macierzyńskiego. Trudno myśleć o niej z aprobatą i zrozumieniem. Chyba tylko rodzice adopcyjni potrafią znaleźć w sobie wdzięczność dla matek swoich dzieci — to przecież one przez dziewięć miesięcy były schronieniem — lepszym czy gorszym — dla dziecka, to one je urodziły, to dzięki nim ktoś stał się szczęśliwym rodzicem. A przecież mogły zdecydować zupełnie inaczej: mogły — bez narażania się na łatkę wyrodnej — po cichu, w tajemnicy przed wszystkimi zabić, nim urodziły. Aborcja bywa wciąż społecznie akceptowana. Porzucenie dziecka — nie.
Zofia Dłutek nie ukrywa, że kiedy przed wielu laty pracowała w domu dziecka, bardzo źle myślała o kobietach, które porzuciły swoje potomstwo. Wystarczyło, że poznała je osobiście, że zaczęła z nimi rozmawiać, słuchać ich dramatycznych zwierzeń, i musiała porzucić swoje łatwe sądy. Dziś, po piętnastu latach pracy w ośrodku adopcyjnym, mówi tak: — Od osądzania jest Pan Jezus. My jesteśmy od tego, żeby pomóc.
Za każdym razem inaczej. Bo każda ludzka historia jest inna. Nie ma jednej drogi, jednego rozwiązania. Inaczej trzeba spojrzeć na nastolatkę, która zaszła w niechcianą ciążę i nie jest gotowa do samodzielnego, dorosłego życia, do przyjęcia odpowiedzialności za drugiego człowieka. Inaczej na samotną matkę, która nie ma siły, by podołać wychowaniu kolejnego dziecka. A jeszcze inaczej na kobiety, u których ciąża jest owocem zdrady małżeńskiej — oddanie dziecka do adopcji traktują jako jedyną szansę ratowania swojego małżeństwa i rodziny.
Są kobiety, które nigdy w życiu nie doświadczyły miłości. Chłodne emocjonalnie. Nikt im nie pokazał, jak kochać, jak być dla kogoś rodzicem, jak okazać czułość, jak dać ciepło. — „Moja matka wychowała się w domu dziecka, ja się wychowałam w domu dziecka, to i mojemu dziecku źle tam nie będzie” — usłyszała kiedyś Zofia Dłutek. — I kogo mam winić? Ją, jej matkę, a może jej babcię? Za to, że nie miała szczęścia? Że dźwiga na sobie niczym garb ten rodzinny spadek?
Doświadczeniem wspólnym tych kobiet jest samotność. Czasami tak wielka, że nawet nie mają komu powiedzieć o swoim problemie. — Trzeba głośno mówić o istnieniu ośrodków adopcyjnych. Nikt tu kobiet nie osądza, nikt ich nie oskarża, nikt nie potępia. Każda może liczyć na pomoc — dla siebie i dla swojego dziecka — przekonuje Zofia Dłutek.
— Jeśli kobieta jest w ciąży, mamy wówczas kilka miesięcy na to, by z taką mamą pracować — mówi pedagog Wiesława Sędziak z „Pro Familia” w Poznaniu. A praca zawsze zaczyna się od tego samego: od nakłonienia kobiety, by zdecydowała się urodzić i samodzielnie wychowywać dziecko. Bo, jak przekonują psychologowie, oddanie dziecka jest zawsze dla kobiety mniej lub bardziej uświadomioną tragedią i nigdy nie pozostaje bez wpływu na jej dalsze życie. Jeśli matka jest zdeterminowana, jeśli nie widzi żadnej szansy na to, by sama mogła wychować dziecko, wówczas można zadbać już tylko o to, by jak najlepiej przeżyła ciążę. By przez te dziewięć miesięcy była jak najtroskliwszą matką. By miała poczucie, że zrobiła dla swojego dziecka tyle, ile mogła. I by w przyszłości nie myślała o sobie wyłącznie jako o wyrodnej, pozbawionej uczuć kobiecie. — Nie chodzi o to, by pochwalać jej decyzję, by ją utwierdzać, że zrobiła dobrze. Ale te kobiety nie są pozbawione wrażliwości, one muszą dalej żyć, dlatego chcemy, by to swoje krótkie macierzyństwo przeżyły najlepiej, jak potrafią — mówi Wiesława Sędziak.
Zdarza się niejednokrotnie, że kobiety dopiero w szpitalu przy porodzie informują lekarzy czy położne, że nie będą wychowywały dziecka. Proszą, by nie pokazywać im noworodka, boją się, że go pokochają, że rozstanie z maleństwem będzie zbyt trudne. Ale są i takie, które mimo podjętej już decyzji przez te sześć tygodni zajmują się swoim dzieckiem, karmią je, przewijają, troszczą się o nie. — Nigdy żadnej kobiecie nie narzucamy scenariusza — one same muszą zdecydować, jak chcą postąpić, jakie rozwiązanie wydaje im się najlepsze, w jaki sposób chcą się pożegnać i rozstać ze swoim dzieckiem. My tylko podążamy za matką — zapewnia Wiesława Sędziak.
Najdramatyczniejsze są te sytuacje, gdy kobiety porzucają swoje dzieci — co jakiś czas słyszymy o noworodku znalezionym na ławce w parku, na klatce schodowej, na śmietniku, na dworcu. By uniknąć takich sytuacji, w wielu miastach w Polsce — przy szpitalach, domach dziecka, klasztorach, powstały tak zwane okna życia.
Okno życia to miejsce, gdzie matka może zupełnie anonimowo zostawić swoje dziecko. W kilka minut później niemowlę jest już pod troskliwą opieką lekarzy, pielęgniarek, psychologów. Nie ma niebezpieczeństwa, że umrze z głodu czy wychłodzenia. Matka może być spokojna, że jej dziecku nic złego się nie stanie. Że ktoś zadba o to, by jak najszybciej znalazło rodzinę. Ale psychologowie podkreślają, że okno życia to ostateczność. Wybór między życiem i śmiercią. — To nie jest dobre rozwiązanie ani dla matki, ani dla dziecka, ani dla przyszłych rodziców, którzy będą je wychowywać. Dziecko w oknie życia jest bez historii, bez korzeni, bez przeszłości. Nigdy nie będzie miało szansy na odnalezienie swoich rodziców, nigdy niczego się o sobie nie dowie. Zawsze będzie znikąd — tłumaczy Zofia Dłutek, która jest przeciwna oknom życia. — To dziecko może kiedyś zachorować, może potrzebować leczenia, w którym niezbędna będzie wiedza na temat problemów zdrowotnych występujących w jego rodzinie biologicznej. Niestety, odnalezienie naturalnych rodziców nie będzie możliwe — podkreśla.
Wie też dobrze, że kobiety działają niejednokrotnie pod wpływem emocji, że przez długie lata, czasem do końca życia, żałują tego, co zrobiły, nie potrafią zapomnieć, nie potrafią sobie wybaczyć. Czasem dzwonią do ośrodka adopcyjnego. — Chcą się upewnić, czy dzieci są szczęśliwe, zdrowe, czy niczego im nie brakuje, czy znalazły kochających rodziców, ciepły dom. Są wtedy spokojniejsze. Mogą choć trochę usprawiedliwić same siebie. Kobiety, które zostawiły dziecko w oknie życia, już nigdy o swoim dziecku niczego się nie dowiedzą, nie będą mogły zmienić decyzji, choćby wcześniej była ona tylko gestem depresji, rozpaczy czy chwilowego załamania. I ten ciężar w sercu będą musiały nieść do końca życia.
opr. ab/ab