Po co mam śpiewać dziecku kołysanki...
Gdy rodzice śpiewają kołysanki,
wtedy upewniają dziecko o tym,
że zaśnie tylko ono, ale nie miłość.
Na początek pragnę się przedstawić. Na chrzcie otrzymałam imię, które bardzo mi się podoba: Magdalena. Imię to oznacza: wieża ryb. Obydwa te słowa są dla mnie cenne. Starożytni chrześcijanie w okresie prześladowań za pomocą znaku ryby rozpoznawali siebie nawzajem, gdyż ryba była dla nich symbolem Jezusa. Z kolei wieża jest symbolem warowni i obrony tego, co dla nas najcenniejsze. Moje imię nie jest przypadkowe, gdyż od dzieciństwa czuję się Bożym dzieckiem, które — jak w wieży — chroni w sobie Jezusa i Jego Miłość. Wiem, że bez tej Miłości nie potrafię i nie chcę istnieć. Moi rodzice nie używają zwykle oficjalnej wersji mojego imienia. Najczęściej zwracają się do mnie w formie zdrobniałej: Madziu, Madziusiu, Madziusieńko... Używają też innych określeń wobec mnie - zwłaszcza tych, którymi chętnie posługują się jubilerzy - ale fakt ten pominę milczeniem ze względu na moją wrodzoną pokorę.
Podoba mi się nie tylko moje imię. Podoba mi się też to, że istnieję. Może dlatego, że czuję się szczęśliwym dzieckiem szczęśliwej miłości moich niezwykłych rodziców, którzy codziennie karmią mnie ich obecnością, miłością i czułością. Za kilka miesięcy osiągnę pełnoletniość, ale to niczego nie zmieni, gdyż pozostanę córką moich rodziców niezależnie od wieku. Odkąd pamiętam, zawsze byłam kochana nie tylko przez rodziców, ale i przez moją o dziesięć lat starszą siostrę — Anię. Jednak moja historia sięga dalej niż moja pamięć. Od niepamiętnych czasów czułam, że jestem przyjmowana z miłością, chociaż z początku nie zdawałam sobie z tego sprawy. Na szczęście miłość jest tak niezwykła, że przemienia nas także wtedy, gdy jeszcze nie zdajemy sobie sprawy z tego, że jesteśmy kochani.
Wiem, że moje życie od początku było historią miłości. Najpierw wymarzył mnie Bóg, a wiele milionów lat później podobne marzenia odczuli moi rodzice i przekazali mi życie. Odtąd zamieszkałam w pewnym małym, ale jakże gościnnym domku w pobliżu serca mojej mamy. Od pierwszych chwil mego istnienia rodzice okazywali mi miłość na tysiące sposobów. Oni są dla mnie zwierciadłem Bożej miłości. Kochają mnie tak mocno i tak nieodwołalnie, że im bardziej Bóg próbuje schować się za ich sercami, tym łatwiej odkrywam Jego obecność i Jego troskę o mnie.
Kołysanki to jeden z najpiękniejszych sposobów, w jaki rodzice okazywali mi (i okazują!) miłość. Piosenki na dobranoc śpiewali mi już wtedy, gdy rozwijałam się jeszcze we wnętrzu mamy i gdy każdego dnia zbliżałam się coraz bardziej do jej serca. Gdy któregoś dnia w samo południe znalazłam się po drugiej stronie mamusinego domku, nic się nie zmieniło. Przeciwnie, odtąd słyszałam jeszcze więcej kołysanek każdego wieczoru. Mamusia chciała mnie chyba w ten sposób upewnić, że poród to zastąpienie pępowiny inną więzią, jaką jest miłość — najsilniejsza więź we wszechświecie. Moi rodzice od zawsze doskonale wiedzieli o tym, że zanim odważę się zasnąć, potrzebuję szczególnych znaków ich miłości i obecności. Oni od początku rozumieli to, co ja uświadomiłam sobie kilkanaście lat później, czytając pewną książkę, która stała się mi bliska i w której odnajduję moją własną historię:
„Z każdym tygodniem coraz bardziej podziwiałem moją mamę. Ona lepiej ode mnie wiedziała o tym, co się ze mną dzieje. Z mojej twarzy i z moich oczu potrafiła wyczytać wszystko, co przeżywałem i czego potrzebowałem. Okazała się wybitną specjalistką w obsłudze najbardziej skomplikowanego komputera, jaki pojawił się w historii ludzkości, czyli mojej osoby. Co wieczór mama okazywała się geniuszem w przygotowaniu mnie do snu. Pamiętasz, że gdy byłem niemowlęciem, to sen wcale nie podobał mi się aż tak bardzo, jak teraz. Przeciwnie! Zwłaszcza z początku pójście spać to było dla mnie coś takiego, jakby nagle zostały wyłączone wszystkie elektrownie we wszechświecie i zupełnie zabrakło prądu. Przypuszczam, że dla każdego niemowlęcia zasnąć, to odejść w ciemność i samotność. Gdy usypiałem, wtedy znikał cały mój świat i atakowała mnie straszna pustka. Czasami wypełniała się ona jakimiś dziwnymi dźwiękami albo postaciami. Obdarzyłeś mnie wprawdzie wrodzoną odwagą, ale mimo to w tej sytuacji przeraźliwie bałem się usnąć. Resztkami sił próbowałem nie dopuścić do tego, by został wyłączony prąd w moim wewnętrznym świecie i by zgasło światło. Nie obraź się, ale skąd miałem wiedzieć, że ktoś o mnie pamięta i że dwanaście godzin później ten ktoś znowu włączy prąd, by mój świat mógł powrócić do istnienia.
Teraz rozumiesz, że zasypianie było dla mnie najtrudniejszym przeżyciem w okresie niemowlęctwa. Na szczęście wtedy, gdy już spałem, moje ciało spokojnie oddychało i odpoczywało. Ale przejście z życia do snu było naprawdę okropne. Mama chyba o tym wiedziała, bo właśnie wieczorem okazywała mi najwięcej czułości, nieustannie coś do mnie mówiła (a nawet śpiewała) i bardzo mocno przytulała mnie do siebie. Pamiętasz, z jakim zachwytem wsłuchiwałem się w bicie jej serca i w końcu zasypiałem? Chyba stawało się dla mnie jasne, że rano jej serce nie zapomni podłączyć prądu do mojego świata i ja znowu powrócę do życia.”
Również moi rodzice każdego wieczoru przygotowywali mnie do pójścia w sen, w samotność i w ciemność. Właśnie dlatego przez wiele lat moim łóżeczkiem, w którym zasypiałam, były ich ręce i ramiona, a wieczornym potwierdzeniem ich miłości były kołysanki, w które wsłuchiwałam się sercem i oczami. W miarę jak coraz więcej rozumiałam, odkrywałam z radością to, że każdego wieczoru rodzice śpiewali mi inne kołysanki. Oni nie musieli niczego wymyślać. Ciągle nowe kołysanki nie były wytworem ich fantazji, lecz opisem ich miłości do mnie. A ponieważ ogromnie mnie kochali, to również doskonale mnie rozumieli. Świetnie wiedzieli o tym, co każdego dnia przeżywałam, jakich dokonywałam odkryć, co mnie cieszyło, a co powodowało, że pojawiały się we mnie nieproszone nastroje. Kołysanki układane przez moich rodziców to opis historii miłości w kolejnych dniach i latach mojego życia. Dzięki rodzicom ja także już od dawna wiem o tym, że gdy kochamy, wtedy rzeczywistość jest znacznie piękniejsza od naszej wyobraźni i od naszych marzeń.
Żadnego wieczoru nie miałam problemu z tym, by zorientować się, że oto rodzice zaśpiewali mi ostatnią już zwrotkę kołysanki, mimo że tę wersję słyszałam przecież po raz pierwszy. Koniec kołysanki niezawodnie rozpoznawałam po tym, że rodzice kreślili na moim czole znak krzyża. Potrzebowałam niewielu lat, żeby odkryć sens tego krzyżyka znaczonego ich dłonią na moim czole. Nie wiem dokładnie kiedy i jak to się dokonało, ale szybko stało się dla mnie jasne to, że ten tajemniczy - a jednocześnie radosny! - znak to potwierdzenie, że oprócz rodziców kocha mnie jeszcze Ktoś Inny i że Ten Ktoś Inny kocha mnie nad życie. Teraz nie tylko to czuję, ale i wiem.
Jestem wdzięczna rodzicom za coś jeszcze. Otóż ich kołysanki towarzyszyły mi nie tylko przy zasypianiu, gdyż rodzice często śpiewali mi kołysanki także w ciągu dnia. Oni wiedzieli, że wtedy nie usnę, bo życie w blasku słońca (i miłości!) jest zbyt piękne, żeby tracić czas na sen (miałam z tego powodu spore kłopoty w przedszkolu, ale to już inna historia...). Kołysanki w ciągu dnia nie służyły zatem temu, by mnie uśpić, ale i tak były mi potrzebne. Rodzice wiedzieli, że nie zawsze sensem kołysanek jest uśpienie dziecka, ale zawsze ich sensem jest potwierdzanie miłości. Kołysanki śpiewane w ciągu dnia nie usypiały mnie, ale moje nieproszone nastroje i wyciszały tęsknotę za coraz większą miłością.
Po kilkunastu latach historii miłości, w której uczestniczę, całkiem pokaźna stała się również historia kołysanek, które rodzice ułożyli i wyśpiewali dla mnie (a wcześniej dla mojej siostrzyczki). Tych kołysanek uzbierało się już tysiące. Ciągle też powstają nowe. Rodzice zwykle nie mieli czasu na spisywanie tych kołysanek. Na szczęście wiele z nich tak mocno zapadło mi w sercu i w pamięci, że sama zaczęłam je spisywać. Przymusiłam też rodziców do tego, by pomogli mi odtworzyć po latach kołysanki, które słyszałam jako niemowlę i małe dziecko i których nie byłam w stanie sama odtworzyć.
Każdą kołysankę śpiewali mi zawsze obydwoje rodzice. Oni wiedzieli, że dziecko może czuć się kochane tylko wewnątrz ich wzajemnej miłości. Mój tatuś jest trochę mniej uzdolniony muzycznie od mamy, ale to nawet lepiej. Może właśnie dlatego mocno przytula do siebie moją mamę i mnie, tworząc najpiękniejszy podkład muzyczny, jakim jest czuła miłość. Większość kołysanek, które nadal wyśpiewują mi rodzice, zaczyna się od słów - Moja Córeńka... Niektóre zaczynają się od słów — Nasza Córeńka, a jeszcze inne mają całkiem zaskakujący początek, a ja pojawiam się w nich na samym końcu. Niezależnie jednak od formy kołysanek wiem, że w każdej z nich jestem córeńką mamy i córeńką taty, a jednocześnie ich wspólną córeńką. Oni kochają mnie jednocześnie ich osobistą i ich wspólną miłością.
Moim wielkim marzeniem jest to, żeby wszyscy rodzice śpiewali swoim dzieciom kołysanki. Zwykle moje marzenia się spełniają. Także marzenia o ciągle nowych kołysankach dla mnie, które rodzice wyśpiewują mi na tysiące sposobów swoją obecnością pełną miłości i troski o mnie, mimo że jestem już niemal pełnoletnia. Oni świetnie wiedzą o tym, że i tak pozostanę zawsze młodsza od nich. I że ciągle będę głodna miłości, jak małe dziecko...
opr. mg/mg