Narodowość to kategoria biblijna. Pan nie ma zamiaru zbawiać bliżej niezorganizowanej międzynarodówki. Strony Pisma Świętego co i rusz zapełniają się więc opisami dziejów konkretnych rodów, plemion albo ludów, których powstanie organizuje sam Bóg albo On sam zamyka ich historię. Co zdumiewające wreszcie, dla skutecznego przeprowadzenia wydarzeń zbawczych przez labirynty tysiącleci, Pan decyduje się wybrać dla siebie jeden naród żydowski, który mianuje strażnikiem monoteizmu. Jakby Bóg nie ufał ogólnikom etycznym, bo przecież jasne jest, że z niedoprecyzowanych idei przyjdzie się za chwilę łatwo wyłgać i wykręcić. A kto ma swój naród, dom oraz rodzinę, tego odpowiedzialność zweryfikuje się nie przez słowa lecz przez praktykę. Tylko ludzie, którzy sprawdzili się w doczesnej relacji wobec własnego narodu, mogą przynależeć do rasy zbawionych przez Chrystusa w wieczności.
Oczywiście, katolicyzm rozróżnia między państwem a narodem. Naród rodzi się długo przez stulecia. Aby powstać oraz istnieć musi zgadzać się na jedną interpretację własnej przeszłości, mówić do siebie tym samym językiem, być dumnym z wypracowanej kultury, chronić autorytety i duchowość religijną, bo ona ostatecznie scala narodowe myślenie. Z państwem bywa różnie. Administracji zdarza się popaść w czyjeś brudne łapy. Wtedy Kościół odważnie zostaje z narodem, biorąc dystans do państwa. Dzięki temu naród przeżyje nawet jeśli napastnik zagrabi mu na chwilę ojcowiznę i pozbawi granic. Na koniec miłość do własnego narodu podyktowana będzie motywem Wcielenia. Jezus z Nazaretu to żaden Che Guevara, co z cygarem w zębach i w berecie lekkomyślnie biega między Argentyną a Kubą. Pan więc wybiera sobie jeden naród na doczesne życie, uczestniczy czynnie w jego obyczajach i gorliwie wyznaje starą religię. Jasne, że miłość do narodu to nie to samo, co fanatyczny nacjonalizm. Wolno czcić własną ojczyznę pamiętając, że nie jest to ani lepsze ani gorsze od innych miejsce na świecie. Jest za to ukochane.
W homilii inaugurującej swoją pracę w stołecznej archidiecezji arcybiskup Galbas, pośród wielu wątków, odważnie i trafnie prosił, żeby nikt w Polsce z Kościoła nie robił nagle publicznego wroga. Słusznie, bo tylko dzięki chrześcijaństwu naród polski rozwijał się w ciągu wieków, katolicyzm wychował dla Ojczyzny najwybitniejszych Polaków, a Kościół decydował się wielokrotnie przelewać za Polskę obfitą krew swoich męczenników w mitrach, sutannach lub habitach. Co by nie mówiło się na suto zakrapianych rautach w ministerstwie, to jednak Kopernik bardziej był księdzem niż kobietą.
Autor apokaliptycznej księgi Malachiasza opisuje, że posłany na podsumowanie historii wielki prorok Eliasz, za cel misji obierze sobie skłanianie serc synów ku ich ojcom i odwrotnie (por. Ml 3, 24). Zerwanie ciągłości pokoleń, tradycji i cnót byłoby przekleństwem. Tym w istocie jest właśnie patriotyzm – zapalaniem płomienia od przodków. Nawet Jan Chrzciciel, choć spędzi własne życie na pustyni, ma ojca i cieszy się wsparciem prawicy Zachariasza oraz jego błogosławieństwem (por. Łk 1, 63). Każdy wie tym samym od kogo wyszedł prorok i do jakiego rodu należy.
Zaświadczysz odważnie, że jesteś katolikiem z Polski, masz więc – jak uczył Roman Dmowski - polskie obowiązki. I to, co dzieje się z Ojczyzną, nie może cię nie boleć.