Pomaganie: Panie Boże, przesadziłeś

Sposób na (cholernie) szczęśliwe życie.(fragmenty)

Czy pomagając od tylu lat, miała siostra jakieś spektakularne porażki?

Na pewno popełniłam wiele błędów, ale czy porażki?

Chciałaby coś siostra zmienić w swoim życiu?

Z tą wiedzą, którą mam obecnie, na pewno bym coś zmieniła, na pewno zrobiłabym coś lepiej, ale z wiedzą, którą miałam lat temu dziesięć, piętnaście, robiłam to, co potrafiłam w tamtym momencie najlepiej. Uczymy się przez całe życie. Tak więc nie mam jakichś spektakularnych porażek, jak też nie mam spektakularnych sukcesów. Po prostu robię to, co do mnie należy, i staram się to zrobić jak najlepiej. Pomaganie: Panie Boże, przesadziłeś

Czego siostra nauczyła się przez tyle lat pomagania?

Co to znaczy miłość. Tego mnie Pan Bóg uczy poprzez ludzi i poprzez wydarzenia. Od Artura nauczyłam się mnóstwo, ale oczywiście także od moich przyjaciół, braci we wspólnocie, ludzi Kościoła, od ludzi, których spotykam, od ubogich, z którymi jestem, od kobiety, którą spotkaliśmy dzisiaj, od niej się też uczę.

Ta kobieta mieszkała pół życia w kurniku. Dziś wspólnota wybudowała jej dom.
Ona, jak każdy człowiek, popełniała w życiu błędy, ale to nie jest człowiek, który by narzekał. Nawet jak mieszkała w kurniku, też nie narzekała i wręcz broniła tych, którzy z urzędu powinni byli jej pomóc. To jest taka postawa życiowa, która — myślę — pozwala jej przeżyć wszelkie możliwe trudności. I to, że swojej starej babci nie ode-słała do domu pomocy społecznej, dlatego że babcia jej pomogła, gdy ona była w trudnej sytuacji - to nie jest codzienny gest. Zwykle się pozbywamy starych ludzi, którzy są dla nas kłopotem i obciążeniem.

Skąd się bierze ta pogoda ducha, którą mają członkowie waszej wspólnoty?

Trudno mi powiedzieć, natomiast generalnie ludzie, którzy przeszli przez wielkie cierpienie, przez wielkie trudności, którzy przekonali się, co tak naprawdę liczy się w życiu, bardzo często są w miarę pogodni. Nie ryczą ze śmiechu, bo pogoda ducha to nie jest ryk ze śmiechu, „Alleluja, cha, cha, cha, świat jest piękny”. Świat jest też bardzo brzydki.

Czy siostra czuje się samotna?

Myślę, że samotność to miejsce, które zostawiamy Panu Bogu. Oczywiście, czasami są takie chwile, kiedy bardzo bym chciała z kimś pogadać czy żeby ktoś mi pomógł. To jasne, jak w każdym życiu. Ale żebym się czuła całkowicie samotna i opuszczona, to nie, bo mam współbraci i współsiostry, których kocham, z którymi się bardzo głęboko przyjaźnię i z którymi łączy mnie jeden cel. Wiem, że mogę zawsze na nich liczyć. To, że Marcysia dzisiaj została, a ma ferie i mogła być zupełnie gdzie indziej, to przecież dlatego, że chce mi pomóc. To są te wzajemne więzi, które się tworzą, jeśli się lata żyje razem i realizuje jakiś wspólny cel.

Siostra zanurza się w cierpieniu, to musi generować jakieś emocje. To nie jest tak, że cierpienie mnie nie rusza, bo gdyby mnie nie ruszało, tobym nie robiła tego, co robię, nie starała się go minimalizować.

Oczywiście nigdy go nie zlikwiduję i nie mam takich ambicji, natomiast robimy we wspólnocie to, co możemy. Nie czuję się w tym samotna, bo mam ludzi, przyjaciół, z którymi wiąże mnie wspólny cel. To jest sieć, którą ciągniemy razem.

Siostra stała się uboga z wyboru.

Bogu dzięki, dzisiaj o wpół do dziewiątej wieczorem we wszystkich domach jest co jeść, jest ciepło i każdy ma gdzie spać, nawet jeśli jest to spanie na kanapie w jadalni. W związku z tym nie mogę powiedzieć, że żyjemy w nędzy. Bogu dzięki nie jest tak, że jutro nie będzie co do garnka włożyć. Mam świadomość, że przynajmniej jutro będzie, co daje pewien oddech, aczkolwiek nie mam poczucia bezpieczeństwa, pewności, że tu za chwilę nie popsuje się piec centralnego ogrzewania albo nie zabraknie prądu w Zochcinie, co spowoduje odcięcie wszystkich źródeł ciepła, a jest ich sześć czy siedem, co w rezultacie spowoduje konieczność ewakuacji ludzi.

To jest ciągły niepokój. Każdy z nas ma takie niepokoje, bo one są związane z życiem. Nasze ubóstwo polega na ciągłym braku stabilności z wyboru, nie z konieczności. Polega na konieczności odpowiadania na dziwne potrzeby. Bycia do dyspozycji dzień i noc. Rzeczywiście spotykamy się z bardzo dużym ludzkim cierpieniem, pokręconymi życiorysami.

Jak sobie z tym radzić?

Sam człowiek sobie nie poradzi. To niesie Chrystus, my tylko idziemy razem z Nim. Inaczej się nie da. Jeśli sobie powiemy, że jesteśmy tylko Jego współpracownikami, to do czego służy szef? Szef zwykle służy do tego, żeby zrzucać na niego wszelkie kłopoty, problemy, frustracje i niepowodzenia. I takim szefem jest Pan Jezus.

Pan Jezus nie bez powodu wysyłał po dwóch, ale to jest trudne do zrozumienia, bo młodzi ludzie, którzy do nas przychodzą, żeby pomagać, są głęboko przekonani, że sobie poradzą sami. A to da się robić wyłącznie we wspólnocie i nie powinno się nawiązywać indywidualnych przyjaźni z żadnym mieszkańcem, bo to zwykle prowadzi do kolejnych nieszczęść. I to jest rzecz bardzo trudna dla młodych ludzi, którzy się zaprzyjaźniają z niektórymi naszymi mieszkańcami, rozbijając równowagę w grupie, tworząc jakby podgrupy. A poza tym są podatni na manipulację i sami nie potrafią udźwignąć nieszczęścia tego człowieka, z którym się zaprzyjaźniają.

Dlatego my bez przerwy się porozumiewamy, bez przerwy omawiamy różne sprawy, spotykamy się chociażby po to, żeby się wzajemnie wysłuchać i sobie doradzić, co zrobić z jakimś człowiekiem, jak mu pomóc, jak zareagować. Samemu się nie da, a poza tym nie da się bez Chrystusa, to nie miałoby zresztą sensu. Przede wszystkim liczy się to, że jesteśmy z Chrystusem, dla Chrystusa i tak naprawdę to On to wszystko niesie, On jest właścicielem ubogich i nas. Cały czas Mu to mówię. Mówię Mu: „no, teraz jako właściciel, Panie Boże, przesadziłeś, w związku z powyższym personel się wycofuje i działaj”! Na ogół to skutkuje.

A budzi się siostra czasem rano i mówi: „Panie Boże, jestem zmęczona, trochę za dużo tego, mam już dosyć”?

Ja Mu to powtarzam co chwilę, gdybym tego nie robiła, toby ładował na nas jeszcze więcej roboty, a jak Mu się o tym mówi, to może w tych niebiańskich kadrach w dziale logistyki trochę popracują, żeby przerzucić parę transportów z problemami na kogoś innego. W końcu nie jesteśmy jedyni, jest mnóstwo ludzi, którzy starają się w ten czy inny sposób polepszać ten świat. Natomiast żebym powiedziała: „mam tego absolutnie dosyć, zabieram zabawki i idę do domu”, to nie, bo to jest zabawne, naprawdę. Bywają rzecz jasna momenty mniej zabawne. Ale to jest na pewno wariactwo. Jak zresztą wszystko, co nas otacza. Żeby naprawdę kochać żonę na przykład, kimkolwiek by ona była, trzeba być zdrowo stukniętym.

Jest wesoło.

Miłość, która nie jest stuknięta, to nie jest miłość, to jest jakieś przyzwyczajenie albo rutyna.

Dzisiaj na przykład było parę dobrych momentów. Czy nie uważacie, że przepięknie jest, jak sobie siedzi nasz ksiądz, filozof z wykształcenia, przy kaloryferku, posprzątawszy wcześniej o piątej rano ubikacje, i dyskutuje z naszym nowym mieszkańcem, który śmierdzi i nie do końca nawet potrafi wyrazić, co myśli? I ksiądz, który pali marlboro, podaje temu, który w życiu takich papierosów nie palił, i palą razem te marlboro w korytarzyku przy kaloryferku w jakiejś zapadłej wiosce. Nie uważacie, że to jest zabawna scena? Bardzo zabawna. Albo Marcysia, która ubrała fartuszek, żeby robić tutaj za gosposię? Albo Artur, który właśnie przed chwilą zabrał wam kilka książek. Ciągle nam podbiera zapalniczki i przez to się wściekamy, bo nie mamy jak zapalić fajek. Tylko zrozumcie, że to pozbawienie zapalniczek właśnie nas zubożyło, a jednocześnie przybliżyło o krok do nieba.

Artur nas doskonale uczy ubóstwa, już nikt nie jest pewny swojej własności, niczego.
A pamiętacie, jak dziś jechaliśmy samochodem? Stara zakonnica wiezie dwóch młodych dziennikarzy, którzy się trzęsą ze strachu, bo ona zawsze zahacza o wystające krawężniki.

Pomaganie: Panie Boże, przesadziłeś
fragment pochodzi z książki:

s. Małgorzata Chmielewska, Piotr Żyłka, Błażej Strzelczyk

Sposób na (cholernie) szczęśliwe życie

 

ISBN: BN 978-83-277-1208-0
wyd.: Wydawnictwo WAM 2017

Siostra nie umie jeździć na rondzie.

Co wy mi tu wygadujecie. Umiem, tylko to rondo w Ostrowcu jest głupio skonstruowane. Nie ma tam wyjazdu w prawą stronę, tylko jest taki róg, więc ja go przejeżdżam i przy wyjeździe też sobie skracam drogę. Widziałam jednak wasze miny, nagle ogarnęła was niepewność, poniekąd słusznie. Ale i tak pewnie byliście w lepszej sytuacji niż pewien wiceprezydent miasta stołecznego Warszawy, któremu staranowałam drzwi w gabinecie. Najpierw odepchnęłam sekretarkę, potem z kopa otworzyłam drzwi, siadłam i zaczęłam mówić, co się dzieje. Następnie, ponieważ on palił, powiedziałam mu, że ja też zapalę, na co on niemal wpadł pod biurko, a potem powiedziałam, że jedziemy natychmiast do naszego schroniska dla chorych. I co zabawniejsze, on się zgodził. Powiedział, że w życiu nie przeżył takiego strachu, jak jadąc ze mną, gnającą przez całe miasto. Był to bardzo przyzwoity i porządny człowiek i bardzo pomagał bezdomnym jako wiceprezydent, potem jako wojewoda. Nazywał się Leszek Mizieliński.

W szarej codzienności takich wydarzeń mamy bardzo wiele, tylko trzeba je zauważyć. Poza tym trzeba mieć dystans i poczucie humoru, tu nie ma innej drogi. Jeśli nie masz, to musisz się nauczyć, i to szybciutko. Inaczej życie cię zmiecie. I nie traktować siebie zbyt serio. A żeby się nie traktować zbyt serio, trzeba zahaczyć o Kościół. Wtedy człowiek się zobaczy we właściwych proporcjach.

opr. ab/ab

 

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama