Komentarz do liturgii słowa

« » Sierpień 2022
N P W Ś C P S
31 1 2 3 4 5 6
7 8 9 10 11 12 13
14 15 16 17 18 19 20
21 22 23 24 25 26 27
28 29 30 31 1 2 3
4 5 6 7 8 9 10
  • Inny Kalendarz

Niedziela 21 sierpnia 2022

ks. Antoni Bartoszek

Massa damnata?

W dzisiejszej Ewangelii ktoś zapytał Jezusa: „Panie, czy tylko nieliczni będą zbawieni?” Bibliści zauważają, że pytanie to wiązało się z ówczesnymi tendencjami w środowisku żydowskim, w którym bardzo pesymistycznie patrzono na problem zbawienia grzesznej ludzkości.

Podobne głosy pojawiały się także w obrębie chrześcijaństwa. Św. Augustyn zastanawiał się nad tym, ilu ludzi osiągnie zbawienie spośród tłumu zdążającego na potępienie. Biskup z Hippony wypracował pojęcie „massa damnata”, czyli „masa potępiona”. Określenie to związane było z obrazem Boga, w którym akcentowano sprawiedliwość oraz z przekonaniem, że człowiek jest głęboko grzeszny. Takie postrzeganie Boga i człowieka ujawniało się w podejściu do śmierci, którą traktowano przede wszystkim jako dzień sądu nad ludzkim życiem. Pogrzeb był okazją, by żyjący uświadomili sobie, że i oni staną przed trybunałem Boga i dlatego wezwani są do nawrócenia. Wspomnienie o zmarłym rodziło niepokój o to, czy osiągnął zbawienie.

Jak dziś postrzega się problem zbawienia człowieka? Współcześnie akcentuje się miłosierdzie Boga i naturalną (prawie że) ludzką doskonałość, które wprowadzą ludzi szeroką drogą do wiecznego szczęścia; wprowadzą do nieba wszystkich, lub prawie wszystkich, z wyłączeniem (być może) wielkich zbrodniarzy wojennych i ludzi odpowiedzialnych za najcięższe przestępstwa. Bóg bowiem, mówimy, przebacza ewentualne ludzkie słabości. Śmierć i pogrzeb są  dziś wezwaniem do tego, by nieść pociechę i wsparcie osieroconym. Na kazaniu pogrzebowym bardziej akcentuje się, że zmarły już jest w niebie, co ma być dla żyjących pociechą, a nie przestrogą.

Jeśli pierwszy obraz można oskarżyć o zbytni pesymizm, to czy drugi – nie jest zbyt optymistyczny? Który obraz Boga i człowieka jest bliższy prawdzie? Czy na pewno należy uznawać, że współczesna wizja jest właściwa, a wcześniejsza – tkwiła w błędzie? A może dziś jesteśmy naznaczeni skrajnością, która jest odreagowaniem na wcześniejszą skrajność?

Wiele pytań nasuwa się przy zestawieniu tych dwóch obrazów. My w tym miejscu, w nawiązaniu do dzisiejszej Ewangelii, postawmy jedno: ilu ludzi będzie zbawionych? Można też pokusić się o modyfikację tego pytania. Jeśli bowiem pytanie z Ewangelii „Panie, czy tylko nieliczni będą zbawieni?” – zawierało w sobie ówczesny pesymizm, to czy dzisiejsze pytanie – w czasach naznaczonych optymizmem co do ilości zbawionych – nie powinno brzmieć: „Panie, czy rzeczywiście wszyscy albo prawie wszyscy będą zbawieni?” Co mówi nam dziś na ten temat sam Pan Jezus?

Słyszymy słowa poważnej przestrogi: „Usiłujcie wejść przez ciasne drzwi; gdyż wielu, powiadam wam, będzie chciało wejść, a nie będą mogli”. A zatem do nieba nie wjeżdża się szeroką i przyjemną autostradą, ale potrzebny jest duchowy i moralny trud. Jezus mówi wprost o niewpuszczonych do wiecznego szczęścia, przed którymi brama raju zamyka się: „Powiadam wam, nie wiem, skąd jesteście. Odstąpcie ode Mnie wszyscy dopuszczający się niesprawiedliwości! Tam będzie płacz i zgrzytanie zębów”. Istnieje zatem poważna możliwość nieosiągnięcia zbawienia, czyli potępienia. Mało tego, okazuje się, że kluczem do wejścia na wieczną ucztę nie jest przekonanie, że za życia było się blisko Jezusa: „Skoro Pan domu wstanie i drzwi zamknie, wówczas stojąc na dworze, zaczniecie kołatać do drzwi i wołać: Panie, otwórz nam!; lecz On wam odpowie: Nie wiem, skąd jesteście. Wtedy zaczniecie mówić: Przecież jadaliśmy i piliśmy z Tobą, i na ulicach naszych nauczałeś”. Słowa te w pierwszym rzędzie odnoszą się do tych Żydów, którzy, będąc blisko Jezusa, gdy On żył pośród nich, odrzucili Go. W drugiej kolejności odnoszą do współczesnych chrześcijan, którym wydaje się, że mają „załatwione” zbawienie: albo przez sam fakt ochrzczenia, albo poprzez to, że człowiek udaje, iż wobec Kościoła jest się w porządku, gdyż „płaci na Kościół”. Wszystkie te pozorne znaki bliskości nic znaczą, jeśli faktycznie w życiu człowiek „dopuszcza się niesprawiedliwości”. Zbawienie nie jest udzielane „z automatu”, potrzebny jest trud sprawiedliwego życia, potrzebne jest też drżenie o własne zbawienie, nie drżenie paraliżujące, ale wzywające do poważnego nawrócenia.

Równocześnie w dzisiejszej Ewangelii słyszymy o wielkiej ilości… nie, nie potępionych. Jezus nie przedstawia obrazu massa damnata, ale „masę zbawionych”: „Przyjdą ze wschodu i zachodu, z północy i południa i siądą za stołem w królestwie Bożym”. Obraz ten jest kontynuacją myśli z Księgi Izajasza, która zapowiadała zbawienie w czasach ostatecznych dla ludzi ze wszystkich narodów. Jest o tym mowa w dzisiejszym pierwszym czytaniu: „Tak mówi Pan: Ja znam ich czyny i zamysły. Przybędę, by zebrać wszystkie narody i języki; przyjdą i ujrzą moją chwałę”. Ta wizja powszechnego zbawienia jest zgodna z prawdą, że Jezus za wszystkich umarł na krzyżu: „A Ja, gdy zostanę nad ziemię wywyższony, przyciągnę wszystkich do siebie” (J 12, 32).

Jednak to, że Jezus nas wszystkich odkupił, nie oznacza naszego zbawienia „z automatu”. Przywoływany już św. Augustyn powiedział słynne zdanie: „Bóg stworzył nas bez nas, ale nie może nas zbawić bez nas”. By osiągnąć zbawienie, potrzebne jest bowiem nasze otwarcie się na Bożą łaskę i nasza współpraca z łaskę poprzez czynienie sprawiedliwości oraz stanowcze odrzucenie wszelkiej niesprawiedliwości. Jeśli zatem z wiarą patrzymy na krzyż Jezusa, to rodzi się silna nadzieja na nasze zbawienie, „nadzieja, która zawieść nie może” (Rz 5, 5), bo miłosierdzie Boże jest naprawdę wielkie. Jeśli jednak patrzymy na nasze słabe ludzkie możliwości współpracy z łaską, to rodzi się (i powinien rodzić się) lęk o nasze zbawienie, gdyż wcale nie jesteśmy tacy doskonali, jak nam się czasem wydaje, a obraz „massa damnata” ma być dla nas przestrogą.

Czym jest zatem przynależność do Kościoła, jeśli nie ma większego znaczenia, że z Jezusem „jadaliśmy i piliśmy” (np. w czasie Eucharystii), a faktem będzie, że „przyjdą ze wschodu i zachodu, z północy i południa i siądą za stołem w królestwie Bożym”? Po co się zatem męczyć przynależnością do Kościoła, jeśli i tak są „ostatni, którzy będą pierwszymi, i są pierwsi, którzy będą ostatnimi?” Istnieją przynajmniej dwa argumenty, że warto starać się przynależeć do wspólnoty Kościoła.

Po pierwsze: by mieć duchowe siły do unikania niesprawiedliwości (przed czym przestrzega dziś Jezus) i by czynić sprawiedliwość, potrzebna jest Boża łaska. A tę najpewniej odnaleźć we wspólnocie Kościoła. W Kościele też najłatwiej odnaleźć Chrystusowy krzyż, który daje zbawienie. Oczywiście, by zbawcze działanie łaski w nas następowało, nie wystarczy powierzchowne podejście do praktyk religijnych. Rzeczywiście, nie wystarczy w przyszłości machanie Jezusowi argumentem, że „jadaliśmy i piliśmy” z Nim. Potrzebne jest pełnienie woli Bożej oraz głębokie zaangażowanie w wiarę Kościoła.  

Po drugie: by na ucztę w Królestwie Bożym mogły przyjść tłumy „ze wschodu i zachodu, z północy i południa” (co zapowiada dziś Ewangelia), muszą one głos zaproszenia ze strony Jezusa faktycznie usłyszeć. A głos ten najwyraźniej wybrzmiewa we wspólnocie Kościoła. Dlatego tak potrzebne są misje.      

Dyskusja zakończona.

Ze względów bezpieczeństwa, kiedy korzystasz z możliwości napisania komentarza lub dodania intencji, w logach systemowych zapisuje się Twoje IP. Mają do niego dostęp wyłącznie uprawnieni administratorzy systemu. Administratorem Twoich danych jest Instytut Gość Media, z siedzibą w Katowicach 40-042, ul. Wita Stwosza 11. Szanujemy Twoje dane i chronimy je. Szczegółowe informacje na ten temat oraz i prawa, jakie Ci przysługują, opisaliśmy w Polityce prywatności.