Dzisiejsze pierwsze czytanie, z księgi proroka Izajasza, mówi o starożytnej historii Asyrii, która na pierwszy rzut oka może wydawać się współczesnemu czytelnikowi bardzo odległa. A jednak wskazuje na ważną prawdę, a mianowicie, jak powinniśmy rozumieć to, co nazywamy „dopustem” Bożym. Bóg nigdy nie zsyła na nikogo zła w żadnej postaci. Nie wolno mówić, że wojna, głód, krzywda czy choroba pochodzą od Boga. Bóg jednak może posłużyć się każdym trudnym doświadczeniem, także obiektywnie złym, aby wyprowadzić z niego dobro. Gdy dopuszcza zło, spadające na nas, ma ono charakter wychowawczy, stymulujący nas do większego zaangażowania, oczyszczającego nasze motywacje, wytrącający nas z poczucia samozadowolenia. Tak właśnie Bóg posłużył się Asyrią jako „rózgą swego gniewu”. Rodzic karcący dziecko rózgą (choć dziś jest ona bardzo nie w modzie!) nie pragnie go skrzywdzić, ale napomnieć, skłonić do zmiany zachowania. Nad problemem zła istniejącego w świecie i dotykającego ludzi niewinnych przez długie lata medytowała angielska mistyczka, Juliana z Norwich. Otrzymała zapewnienie od Boga, że choć teraz trudno jest jej pojąć „tajemnicę zła”, ostatecznie – gdy stanie przed obliczem Boga w wieczności, zobaczy, że wszystko, co zdarzyło się w naszym życiu, służyło naszemu dobru. Bóg nie byłby Bogiem, gdyby ze zła istniejącego w świecie nie potrafił wyprowadzić jeszcze większego dobra.
„W mojej głupocie wcześniej często zastanawiałem się, dlaczego, dzięki wielkiej przewidującej mądrości Boga początek grzechu nie został powstrzymany; bo wtedy, jak sądziłam, wszystko powinno być dobrze. Lecz Jezus, który w tym widzeniu powiedział mi wszystko, czego potrzebowałam, odpowiedział mi: «Było konieczne, aby grzech się zdarzył; ale wszystko będzie dobrze, i rzecz każdego rodzaju [ostatecznie] będzie dobra»”.
Można łatwo znaleźć powiązanie tej myśli z dzisiejszym fragmentem Ewangelii. Jezus mówi: „Wysławiam Cię, Ojcze, Panie nieba i ziemi, że zakryłeś te rzeczy przed mądrymi i roztropnymi, a objawiłeś je prostaczkom.” Takim „prostaczkiem” była właśnie Juliana z Norwich, która już na wstępie swoich „Objawień” określa się mianem „prostego niewykształconego stworzenia” [These revelations were shewed to a simple creature that cowde no letter – tak w oryginale średnioangielskim]. Podobnie nasza św. Faustyna Kowalska – nie była wykształconym teologiem, a jednak to jej właśnie Chrystus objawił tajemnice Miłosierdzia Bożego. Jest to dla nas ważna nauka: nie wzniosłe intelektualne rozważania prowadzą do prawdziwego poznania Boga, ale otwarcie swojego serca na działanie Jego łaski. Możemy tworzyć piękne teorie teologiczne, a jednak jest to tylko wiedza teoretyczna, która jest co najwyżej pewną pomocą (a czasem staje się wręcz przeszkodą) w zbliżeniu się do żywego Boga. Wiara nie jest teoretyzowaniem na temat Boga, ale wejściem w relację z Bogiem. Wymaga to pokornego przyznania, że niezależnie od wykształcenia, w obliczu Boga zawsze jesteśmy „prostaczkami” i nigdy nie pojmiemy Jego tajemnic, chyba że On sam zechce nam je objawić. Jeśli w swojej wierze doświadczasz problemów, jeśli trudno ci uwierzyć Bogu i zawierzyć Mu swoje życie – może potrzebujesz zsiąść z wysokiego konia swojego intelektu, nie próbować wjechać nim na stromą górę, na której czeka na ciebie żywy Bóg, ale podjąć trud wędrówki na piechotę?