Nieco w cieniu dzisiejszej liturgii znajduje się dowolne wspomnienie Najświętszego Imienia Maryi. W starożytnym Izraelu prawo mojżeszowe zobowiązywało rodziców, że jeśli wydadzą na świat dziewczynkę, to trzeba nadać jej imię po piętnastu dniach od urodzenia. Są to więc poniekąd imieniny Matki Bożej. Choć termin, na kartach biblijnych, przyjmuje różnorodne formy, takie jak Miriam, Mariamme, Mariam, czy nasza Maryja, to prowadzi ostatecznie do jednego znaczenia – mój Pan jest naprawdę wielki! Czy na serio? W owym czasie naród wybrany jest szarpany między stronnictwem saduceuszy a faryzeuszy, świątynia znajduje się pod kontrolą Rzymian i wkrótce będzie zburzona, a chrześcijan judaiści z początku pogardliwie nazwą sektą Nazarejczyka. To raczej powody do zawodu wielkością Boga, do których można dopisywać i dopisywać współczesną listę religijnych rozczarowań, takich jak znaczne osłabienie kleru, dziwactwa stanu zakonnego, powierzchowność świeckich i cała antychrześcijańska wrogość tego świata, która łatwo łapie przewagę nad Kościołem. A jednak mój Pan jest wielki! Pierwszy raz imieniny Maryi obchodzi się chyba w szesnastym wieku w hiszpańskiej miejscowości Cuenca. Jednak dopiero po zwycięstwie króla Jana III Sobieskiego na Turkami pod Wiedniem, w roku 1683 roku, papież Innocenty XI rozszerzył ten obchód na cały Kościół. Bóg poszedł pod prąd, rozpoczynając historię zbawienia nie od butnych legionów, ale od kilkunastoletniej dziewczyny z ostatniej ulicy świata w Nazarecie. Sobieski też nie płynął z prądem, nie czekał aż potęga otomańska do cna upokorzy chrześcijańską Europę, ale zaskoczył Turka gdzieś w samym centrum kontynentu.
To prawda, że w etosie ewangelicznym ukryta jest głęboka niezgoda na gniew, agresję, przemoc czy marksistowską rewolucję, która skutecznie i do dziś dzieli świat. To nie znaczy jednak, że chrześcijaństwo ma być podobne do serialowego tasiemca, z fabułą strawną mniej więcej dla wszystkich, jak mdły melodramat, na którym usypia się już po pierwszej scenie. Powszechne braterstwo, uprawianie kwiatków na katedralnej rabatce, kiwanie się w rytm gitarowego songu zamiast chorału czy tani, lekki, rytualny kicz w miejsce życia wewnętrznego bez żadnego wysiłku? Chrześcijaństwo w swej istocie jest autentyczną rewolucją. Tylko nie taką jedni przeciwko drugim: biedni naprzeciw bogaczom, władza naprzeciw rządzonym, czerwone naprzeciw czarnemu. Chrześcijaństwo jest rewolucją na tak: za prawdą w miejsce manipulacji, wierną miłością w miejsce rozwiązłości, mądrą tradycją w miejsce zerwania, ofiarą zamiast samorealizacji. Żeby wybrać wartość ewangelicznego życia, wcześniej czy później trzeba napotkać sprzeciw, unieść go i przerobić na większą wolność.
W dzisiejszej scenie powołania apostołów sam Jezus jest kontrkulturowy. Wybiera dwunastu lecz poza ich imionami, nie pisze się o tych ludziach nic więcej (por. Łk 6, 14-16). Nie potrzeba, żeby uczniowie przedstawiali swoje CV, korporacyjnym obyczajem dopisując biograficzną mitologię do rzeczywistości. Nie apostołowie są tu ważni lecz Chrystus. Ludzie pragną dotykać Jezusa, a nie Szymona czy Jana. Ta pewność sprawia, że w pierwszym czytaniu Paweł, pisząc do chrześcijan w Kolosach, ośmiela się sugerować, iż nielicznie wówczas przyjmowany chrzest, czyli śmierć duchowa w Chrystusie, jest czymś lepszym niż ubóstwiana przez ogół filozofia (por. Kol 2, 12). Trochę to tak, jakby ktoś twierdził, że raczej warto mieć zdjęcie z ostatnim misjonarzem, który cicho siedzi na nielegalnej placówce w Chinach, niż z królem strzelców na mundialu.
Ruszaj odważnie pod prąd. Prowokacja sytych i uśpionych do myślenia, jest aktem miłości. Poczuj się choć raz pominięty z powodu stanięcia po stronie wiary albo prawdy. Przeżyj pod ostrzałem zimnych spojrzeń, za powiedzenie w pewnym towarzystwie bez ogródek, że myślisz inaczej. Cywilizacyjnej glebie, tak czy siak, potrzebny jest twórczy oścień niewygody, który podważy bruzdy i zrobi miejsce na złożenie ziarna odnowionej kultury.
Ze względów bezpieczeństwa, kiedy korzystasz z możliwości napisania komentarza lub dodania intencji, w logach systemowych zapisuje się Twoje IP. Mają do niego dostęp wyłącznie uprawnieni administratorzy systemu. Administratorem Twoich danych jest Instytut Gość Media, z siedzibą w Katowicach 40-042, ul. Wita Stwosza 11. Szanujemy Twoje dane i chronimy je. Szczegółowe informacje na ten temat oraz i prawa, jakie Ci przysługują, opisaliśmy w Polityce prywatności.